reklama

Hołownia: Testowali mnie na opętanie

Opublikowano:
Autor:

Hołownia: Testowali mnie na opętanie - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościKim jest Szymon Hołownia? Dziennikarzem, celebrytą, misjonarzem? Kiedy zaczynało się spotkanie w Książnicy Płockiej, niektórzy mieli wątpliwości. Tymczasem Hołownia nie zamierza ani nikogo nawracać na siłę w stronę „landrynkowego Boga”, ani tym bardziej rezygnować ze swojej działalności w Afryce. Mówi, by zanim rozsądzić o czymś we własnej głowie, najpierw wyciągnąć rękę do drugiego.

Kim jest Szymon Hołownia? Dziennikarzem, celebrytą, misjonarzem? Kiedy zaczynało się spotkanie w Książnicy Płockiej, niektórzy mieli wątpliwości. Tymczasem Hołownia nie zamierza ani nikogo nawracać na siłę w stronę „landrynkowego Boga”, ani tym bardziej rezygnować ze swojej działalności w Afryce. Mówi, by zanim rozsądzić o czymś we własnej głowie, najpierw wyciągnąć rękę do drugiego.

Ale Hołownia, który właśnie wydał kolejną książkę „Holyfood. 10 przepisów na smaczne i zdrowe życie duchowe”, już na wstępie się zacietrzewił. – Mędrcem w sprawach wiary nie jestem. Podałem tylko praktyczne porady, z którymi albo się człowiek zgodzi, albo nie. To takie eksperymenty na ludziach – zażartował. A ci zapełnili nie tylko szczelnie salę kolumnową, ale siedzieli nawet na schodach w korytarzu.

Pierwszy zarzut. Głoszenie landrynkowego Boga

Doskonale wie, jak wielu malkontentów można spotkać. On stara się nimi nie przejmować. – Ostatnio ktoś mi powiedział, że wyglądam jak czopek, więc mógłbym mu na to odpowiedzieć co najwyżej, że on sam wygląda, dajmy na to, jak gruszka do lewatywy – zastanawiał się. - Co do książki, to według jednych to najlepsza, jaką napisałem, dla kolejnych zdecydowanie najgorsza. Żeby nie oszaleć, musiałem zafundować sobie odpowiedni pancerz. Zarzucają mi głoszenie landrynkowego lub pluszowego Boga, a później ci sami krzyczą o rzekomym prześladowaniu chrześcijan. Gdyby ich tak wszystkich załadować do jednego statku, ten by zatonął. Ale esencją wszystkiego jest spór. W Kościele musi być miejsce dla każdego, Terlikowskiego, o. Rydzyka i to jest w nim piękne.

Mniej mówić, a więcej robić

Zdaniem Hołowni, pada coraz więcej zbędnych słów, zastępujących działanie. W rezultacie kolejne programy słowno-ewangelizacyjne zastępują Boga, który działa, niemalże „wyrywa ludzi z kapci”, niesie im nadzieję, prawdę, za którą ludzie niegdyś życie oddawali. – My przecież nie kochamy, tylko miłujemy – mówił w czwartek wieczorem w Książnicy. – Tymczasem perspektywą Boga jest „dzisiaj”. Trzeba zaufać, że daje on nam dokładnie tyle, aby starczyło do wieczora. Spróbujcie zamienić „proszę” na „dziękuję” choćby na dwa tygodnie, a wszystko nabierze innej perspektywy. Wyzwoli z nieustannego oczekiwania czegoś od drugiego człowieka.

Jak się modlić? Według gościa Książnicy, który był dwukrotnie w nowicjacie u dominikanów, wystarczą najprostsze słowa zespolene z przekonaniem, że Bóg nas kocha.

Jezus głęboko ukryty. Ale to nie słodki ziom od przytulenia

Zaufanie do Boga powinno warunkować nasze postępowanie. – Ale my nie potrafimy mówić o Jezusie, zamiast tego wolimy go głęboko ukrywać. Na modlitwie kończymy, zamiast od niej zaczynać– co uważa za błędne, podobnie jak osądzanie. – Co powiedział Jezus kobiecie, która została przyłapana na cudzołóstwie? Ja cię nie potępiam. Idź i nie grzesz więcej. Zamiast tego zrobiliśmy z chrześcijaństwa jakiś klub dla tych, co się strasznie nastawali w dążeniu do doskonałości moralnej. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi, co się niektórym w głowach nie mieści. Kościół to dom, gdzie swoje miejsce mają także prostytutki, złodzieje i ci, co rysują nam samochody. Boża sprawiedliwość różni się od ludzkiej.

Zastrzegł jednocześnie, że Jezus „to nie żaden słodki ziom, który do wszystkich chce się przytulać". – On jest realistą. Grzeszymy, bo jesteśmy grzeszni, ale możemy postanowić, by więcej nie grzeszyć. Ostrzega nas, gdzie znajduje się bagno. Jeśli do niego wejdziemy, krzywdę wyrządzamy już sobie sami. Jezus nie skupia się na negatywnych konsekwencjach i zakazach, aby później przytulić, przy okazji fundując huśtawkę emocji. Chce tylko, abyśmy za nim poszli.

Według Hołowni,kKościół z czasem pozwoli wiernym dokonywać wyboru parafii, do jakiej ci chcieliby należeć. – Już teraz oferta jest taka, że łeb urywa. Ale jeśli z drugiej strony ktoś twierdzi, że nigdy Boga nie spotkał, niech spojrzy w lewo i w prawo. On jest w każdym z nas. Trzeba tylko przestać być bierną owcą, która tylko czeka, aż ja pasterz pokieruje. Zamiast używać internetu do przeglądania jakiegoś Pudelka, spróbujmy sami otworzyć się na wiarę.

A kiedy listonosz pije…

Co z rolą księży? – Pewnie, że wśród nich zdarzają się gamoniowaci, ale jeśli listonosz pije, czy to oznacza, że poczta nie ma sensu? – pytał.

Nie jestem przedszkolanką

Pomimo wielu książek nasiąkniętych tematem religii, Hołownia odżegnuje się od bycia kimś w rodzaju misjonarza głoszącego słowo. – Nie jestem przedszkolanką. Nikogo nie zamierzam ciągnąć za uszy i nie ma we mnie poczucia, że powinienem wszystkich zaprowadzić do Boga. Jezus przedstawiał wyłącznie propozycję, za nikim nie biegał.

Sprawdzany na opętanie

Kiedy proszą go o świadectwo, twierdzi, że zaczyna czuć się jak „małpka obwoźna”. Raz pewne panie urządziły mu nawet test składający się z 10 pytań i poprosiły o kilkukrotne powtórzenie zdania „Jezus Chrystus jest Panem”, później by powiedział, co myśli na temat encyklik Maryjnych. – Zdałem sobie sprawę, że najpierw był to test na opętanie, a drugie pytanie dotyczyło protestantyzmu. Dziwię się, że ktoś tyle pracy włożył, aby mnie pognębić…

My politykujemy, a tam umierają dzieci

Do Afryki pojechał z ciekawości. – Przygotowywałem się jak idiota. Kupiłem nawet telefon satelitarny, a tam spokojnie można używać komórek. Musiałem nauczyć się jakoś żyć z tymi komarami i pająkami.

Właśnie tam rozpoczął się kolejny etap jego życia, kiedy przekroczył próg sierocińca w Zambii. Spotkał tam 250 sierot zarażonych HIV, chorych na AIDS, z infekcjami, gruźlicą. Jest tam nawet ponad 100-letnia babcia, która przeżyła ludobójstwo. - Swoje schronienie znalazły tam dzieci dręczone psychicznie, wrzucane do ognia, wyrzucane z auta jak zwierzęta, porzucane w toalecie. Siostry, które się nimi zajmują, to prawdziwe bohaterki. Idę krok w krok za nimi.

Najpierw wydał własne pieniądze (w tym nawet zaliczkę za ostatnią książkę), później założył Fundację Kasisi, z którą zdołał już sfinalizować 12 dużych projektów. Jest z tego bardzo dumny. Teraz liczba zgonów spadla do jednego, góra dwóch rocznie.

– W ramach fundacji prosimy o małe pieniądze, ale często – zaznacza. Jak dotąd zebrali 1 mln 300 tys. zł. i 200 tys. na sprzęt do USG. Z tych pieniędzy finansują wychowankom wyżywienie, doposażają klinikę, kupili ambulans, opłacili jednemu z nich studia w Polsce. Na jednym łóżku leży nieraz trójka dzieci. Aby jakoś uatrakcyjnić zdobywanie funduszy, stworzyli sklep, gdzie dzieciom kupuje się żelki, za co dostaje się punkty do późniejszej wymiany na przykład na koszulkę. Poza tym stali się największym pracodawcą w okolicy.

Drugim posunięciem było stworzenie „Dobrej Fabryki”, hospicjum z 20 łóżkami i szpitala wiejskiego. Wszystko to w miejscu, gdzie toczy się regularna wojna. Dopiero co zamordowali tam szefa miejscowej ludności. „Dobra Fabryka” świadczy tam opiekę medyczną jako jedyna. Aby dostać się do „Lekarzy bez granic”, trzeba przebyć 16 km, w dodatku przez górzysty teren. Prąd mają tylko we wtorki i w piątki, więc wykonywanie cesarskiego cięcia przy latarce nie należy do sytuacji rzadkich. Podobnie przenoszone ciąże, które kończą się zgonem dziecka, ponieważ matka musiała najpierw skończyć pracę w polu.

Koszt ludzkiego życia? 10 dolców

– Tam nawet ceny pieczywa są czterokrotnie wyższe niż w Polsce – opowiadał Hołownia. Konsultacja lekarska? Koszt 1,5 zł. Woreczek z krwią dla chorych na malarię? Za 10 dolarów. – Dokładnie tyle kosztuje ludzkie życie.

W Afryce bieda oznacza śmierć

Codziennie wrzuca na Facebooka zdjęcia kolejnych osób, które zostały uratowane. Dziękuje nawet za zwykłego „lajka”, a za te 5 zł w ramach akcji „Piątka na piątek” to już „lata pod niebiosa”. – Dziennie podaruj 80 groszy. Jeśli możesz więcej, to jeszcze lepiej. Wiem, że w Polsce tez bywa ciężko i niektórzy zmagają się z biedą, ale można się zwrócić do specjalnych instytucji. Ja nikogo nie namawiam, by przez to chodził gorzej ubrany, czy ponosił wielkie ofiary. Ale tam bieda oznacza śmierć. Ojciec, który przynosi dziecko do sierocińca, nie jest żadnym potworem, ale bohaterem. On wie, że z nim ono nie będzie miało nic.

Według niego ludzie wpłacający pieniądze na fundację nie pomagają instytucji, ale konkretnym ludziom. – Fundacja Kasisi to taki pas transmisyjny, sprawiający, że coś dobrego się dzieje – tłumaczył gość Książnicy. – Na litość nikogo nie bierzemy. Tu po prostu widać ludzkie historie i konkretne twarze. Jeśli ktoś twierdzi, że lepsze byłyby stypendia, to powiem mu, że najpierw trzeba te dzieciaki wyżywić i ubrać, zapełnić opiekę medyczną, aby do tego czasu dożyły.

Zarzut drugi. Celebryta zmienia sposób kariery

Zapewniał, że pobyt w Afryce zmienił jego samego. – Tam odkryłem, jak strasznie fajna sprawą jest pomaganie drugiemu. W sumie to tak naprawdę sobie robię dobrze i zmieniam własne podejście do życia. Już teraz zaobserwowałem, że zacząłem mniej narzekać.

Twierdzi, że w niczym "nie ściemnia". –  To nie tak, że wymyśliłem sobie kolejny sposób na karierę - oponował. - Wiem, że pojawiają się głosy krytyczne, bo celebryta wyrabia sobie punkty poprzez działalność na rzecz Afryki. Ale niech wyniki mojej pracy będą świadectwem. Ja jestem tylko narzędziem, facetem od konkretnej roboty. Popularności używam tylko do tego, aby zaraz opowiedzieć o fundacji. 

Fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE