Grali w światowy konflikt... [FOTO]

Kolejny MiniCon wystartował i jak zwykle wypełnił Młodzieżowy Dom Kultury ludźmi zakręconymi na punkcie gier, historii, mangi i komiksów, miłośników Tolkienowskich Hobbitów podążających za pierścieniem albo z sezonu na sezon coraz bardziej popularnej „Gry o tron”. Do tego ludzie w kolorowych perukach, bandażach albo z kościotrupami na plecach. Tu nikogo nie zdziwi miecz i machanie różdżką.

Jak co roku na jednodniowym MiniConie wszystkiego jest jakby po trochu, zależnie do której sali się zanurkuje. W jednej w tym samym czasie grają z zapałem w kalambury, w drugiej dyskutują o sposobie oglądania japońskiego anime, a na korytarzu spotykamy plastyczki w szampańskich humorach, które prezentują swoje dzieła (naturalnie w stylu japońskich historyjek), a przy okazji jedna pozuje w głowie kuca. Trafiamy też na kocice, dziewczyny w zielonych perukach z małymi różkami albo na zabandażowanego pana w kuloodpornej kamizelce.

W tym wszystkim jest pełno humoru, ale też malującego się na twarzy zacięcia albo skupienia, o czym można się przekonać w tzw. gamesroomie, czyli bogato wyposażonej wypożyczalni planszówek. Sporo z gier to szeroko pojęta fantastyka, ale do wyboru była chociażby gra, w której bezkarnie można wywołać światowy konflikt między Rosją i Stanami Zjednoczonymi. Na opakowaniu widzimy Baracka Obamę i Władimira Putina z iście marsowymi minami, ale w środku znajdziemy też podobiznę Angeli Merkel.

Na górnym piętrze MDK-u spotykamy uśmiechniętego Kamila „Senpai” Drozdka, człowieka odpowiedzialnego za całe to zamieszanie, które z roku na rok się rozrasta. – W tym roku postanowiliśmy poszerzyć część poświęconą grom RPG, aby do wyboru były trzy światy, a i początkujący potrafili się w tym szybko odnaleźć – tłumaczy i faktycznie, kiedy tak zaglądamy do rozpiski, mamy do kompletu mitologię japońską, szermierkę, prelekcję nt. „Igrzysk śmierci” i ras Tolkienowskich, aż po konkursy wiedzy i prezentacje drukarek 3D. A to tylko kilka propozycji.

Drozdek chwali taką formę interakcji, bo zamiast siedzenia w domu przed komputerem, ludzie poznają się, wciągają w nowe hobby. Zdobywają też wiedzę. My akurat trafiliśmy na pokaz walki i uzbrojenia, ale też średniowiecznej mody, kiedy bieliznę nazywano giezłem i była to raczej cieniutka sukienka noszona pod suknią. Na ubrania z użyciem czerwonego albo niebieskiego barwnika stać było tylko tych najzamożniejszych, podobnie jak na hafty przy dekolcie albo rękawach. A biedak? Tego szybko poznawało się po braku sakiewki i braku wspomnianej bielizny. Płaszcze kobiety spinały sobie z przodu, natomiast mężczyźni z boku, aby szybciej wyciągnąć oręż.

Ponoć mitem były rogi na hełmach u wikingów. – Chyba tylko po to są na filmach, żeby łatwiej takiego wziąć za rogi – dowcipkowali panowie należący do grupy rekonstrukcyjnej. Nie radzili też obrażać innych „wojów”. – Znam jednego, który w ten sposób skończył z ciosem w szyję i wylądował w szpitalu.

A co do kolczugi, to lepiej nie wkładać takiej na goło ciało, no chyba że chodzi o skuteczną depilację. Konserwację hełmu trzeba robić dosyć często, ale czyszczenie może potrwać nawet do kilku godzin. W przeciwnym razie rdza pojawia się w przeciągu tygodnia.

Tuż po dyskusji z czynnym udziałem toporków i mieczy, niemal wszyscy ruszyli w tany w średniowiecznym stylu. Przed nimi było jeszcze kilka godzin do oficjalnego końca imprezy.

Czytaj też:

Fot. Portal Płock