Płocczanie i mieszkańcy regionu są przyzwyczajeni do widoku pochodni nad zakładem. W całym zakładzie Orlenu w Płocku takich pochodni jest 12 i są elementem systemu bezpieczeństwa zakładu. Dokładnie w taki sam sposób zabezpieczane są rafinerie na całym świecie i choć wiąże się to ze stratą produktu, czyli pieniędzy, to nikt jeszcze nie wymyślił innej metody.
Płomień, który pojawił się na jednej, największej pochodni, w piątek 3 stycznia był większy, niż zazwyczaj. W swoim piku płomień mógł osiągać ponad 100 metrów wysokości, a w jego wnętrzu temperatura mogła przekraczać 1000 stopni Celsjusza. Widać go było nawet z oddalonego o 50 kilometrów Włocławka, nie mówiąc już o innych okolicznych miejscowościach.
Dlaczego doszło do takiego zdarzenia i jaki miało ono wpływ na środowisko - to postaramy się wyjaśnić.
Produkcja Orlenu
Zakład Produkcyjny Orlenu w Płocku zajmuje się przede wszystkim przerobem ropy naftowej - na różnego rodzaju paliwa i produkty petrochemiczne. W zakładzie funkcjonuje 60 instalacji, wiele z nich ma kilkadziesiąt lat. Przerób ropy to nie, jak mawiał jeden z dyrektorów zakładu, fabryka czekolady. Produkcja paliwowa, petrochemiczna czy chemiczna zawsze wiąże się z ryzykiem, dlatego taki zakład jak Orlen podlega niezwykle wyśrubowanym rygorom bezpieczeństwa.
- Nie możemy przekraczać temperatur, nie możemy przekraczać ciśnień. Urządzenia automatyczne nadzoruje jeszcze kadra - sterowniczy, szef zmiany, inżynierowie na instalacji - tłumaczy nam Krzysztof Topolewski, Główny Dyspozytor Zakładu.
Ok. 500 osób w Zakładzie Produkcyjnym Orlenu w Płocku pilnuje bezpieczeństwa i tylko bezpieczeństwa przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. .
Gigantyczna pochodnia
Raz na jakiś czas zdarza się, że na instalacji dojdzie do zakłócenia procesu produkcji. Może zawieść człowiek, może zawieść urządzenie, może to być splotem kilku czynników. Co wydarzyło się w piątek 3 stycznia?
- Uszkodzeniu uległ ę jeden z kompresorów. Układ zabezpieczenia tego kompresora zadziałał poprawnie, wyłączył to urządzenie, żeby się całkowicie nie uszkodziło. To spowodowało, że kolejne sekcje trzeba było po kolei wyłączyć -tłumaczy Główny Dyspozytor.
Ruszyła procedura. Orlen posiada rozpisane dziesiątki procedur na różne przypadki - każdy pracownik musi wiedzieć, jak zadziałać. Poza tym jest nadzór wielopoziomowy. Przede wszystkim zatrzymywane jest podawanie wsadu do instalacji.
- Musimy szybko, ale i bezpiecznie, z jak najmniejszym oddziaływaniem na środowisko zatrzymać obieg produkcyjny. Tam panuje wysokie ciśnienie i temperatura. Załoga musi postępować zgodnie z procedurami, żeby nie uszkodzić instalacji, żeby nie doszło do rozszczelnienia, żeby nie było niebezpieczeństwa w środku zakładu. Pod tym względem panuje bardzo duży rygor. A robią to szybko i poprawnie, to jest ten krótki okres, 2-3 dni intensywnego działania ciśnienia. To kwestia zejścia z temperatury w taki sposób, żeby nie doszło do rozszczelnienia termicznego. Duża zmiana temperatury powoduje, że materiał "pracuje" i po prostu może pęknąć. Po to mamy procedury i zasady zejścia z ciśnienia i temperatury, żeby do takiej sytuacji nie doszło - tłumaczy Topolewski.
Po prostu nie można tego zrobić nagle. Najpierw działa automatyka, ale zapanować nad procesem muszą ludzie - sprawdzić czy nie doszło do pomyłki, a jeśli nie, to zarządzać całym procesem tak, by nie doszło do niebezpieczeństwa.
Jeśli na instalacji dzieje się cokolwiek niepokojącego, o sprawie informowany jest między innymi Urząd Dozoru Technicznego. Postój instalacji to straty dla Orlenu, ale trzeba to zrobić - nie tylko ze względu na bezpieczeństwo pracowników, ale wszystkich mieszkańców Płocka i regionu.
Warto podkreślić, że nie cały wsad, który znajduje się w instalacji, trafia do spalenia na pochodnię. Przede wszystkim wsad to pieniądze, więc im więcej się uda odzyskać, tym lepiej. Resztę trzeba spalić, ale to ostateczność. Ważne jest też, że procedura spalania nie zagraża w żaden sposób mieszkańcom Płocka.
Co by się wydarzyło, gdyby wsad po prostu wypuścić do atmosfery?
- To nie może się zdarzyć - mówi Topolewski. - Zanim wyrzucimy coś na pochodnię, musimy to trzy razy przerobić. To węglowodory. Spalamy tylko nadmiar, ale to ostateczność. To musi odbywać się bezpiecznie - i dla nas i dla całego otoczenia. Nie możemy sobie pozwolić na utylizację związków zasiarczonych.
Wszystkie instalacje są monitorowane, a Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska dostaje raporty. To nie jest tak, że Orlen może spalać co chce, kiedy chce i jak chce bez konsekwencji. Wszędzie są analizatory - gazów w obiegu i tych na emitorach. Mierzone są wszystkie parametry – na przykład stężenia dwutlenku siarki, tlenków azotu, tlenku wegla, pyłu.
O wszystkim informowane jest też Miejskie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Płocku - między Orlenem a MCZ jest telefon, przypominający połączenie jakie mieli prezydent Stanów Zjednoczonych z I sekretarzem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.
- Gdybyśmy kumulowali te węglowodory, to doszłoby do stężenia wybuchowego. Trzeba znać technologię przerobu ropy naftowej, a tam gdzie jest niebezpiecznie, musimy w sposób bezpieczny to utylizować - tłumaczy Topolewski.
Bezpieczeństwo w zakładzie w Płocku zapewnia 12 pochodni, połączonych układem zrzutowym. Wszystkie są w trybie czuwania - na wszelki wypadek palą się piloty. Jak mówi Topolewski, dopóki widzimy płomień to znaczy, że jest bezpiecznie.
Warto podkreślić, że Orlen działa na podstawie pozwolenia zintegrowanego, które wydaje marszałek województwa mazowieckiego. Pozwolenie określa normy emisji, jakie musi spełniać koncern.
- Obliczamy maksymalną możliwą emisję z pochodni, jakie będą stężenia związków przy maksymalnej emisji, by nie przekroczyć dopuszczalnej normy. Tworzymy symulację dla możliwie maksymalnego oddziaływania dla środowiska - mówi Topolewski.
Stacje pomiarowe w Płocku nie zanotowały w ostatnim miesiącu znaczących wzrostów stężeń dwutlenku siarki czy benzenu, czyli substancji które możemy kojarzyć z działalnością Orlenu. Pik dwutlenku siarki od czasu wystąpienia płomienia to blisko 17 µg/m3 (6 stycznia), a benzenu 5,4 µg/m3 (12 stycznia). Norma dla dwutlenku siarki to 350 µg/m3 na godzinę, 125 µg/m3 w ujęciu 24-godzinnym i 40 µg/m3 w ujęciu rocznym. Dla benzenu określone jest średnioroczne stężenie na poziomie 5 µg/m3.
tabela: GIOŚ
Konstrukcja metalowa pochodni w Płocku ma od 100 do 140 metrów. Jeśli dodamy do tego płomień, który przez kilkanaście pierwszych godzin mógł sięgać kolejnych 140 metrów, może się okazać że jego czubek był na wysokości 280 metrów. Dla porównania Pałac Kultury i Nauki ma 237 metrów wysokości. Największy płomień widoczny był przez ok. 24 godziny, ale zrzut trwał kilka dni.
Widoczność płomienia
Dlaczego płomień widoczny był z tak daleka? Jego rozmiar to jedno, ale na to nałożyło się zjawisko meteorologiczne. Powietrze w te dni było niezwykle przejrzyste.
Z powodu inwersji temperatury czyli ze względu na wzrost temperatury powietrza wraz z wysokością (w normalnych warunkach w najniższej części atmosfery, powietrze bliżej powierzchni ziemi jest cieplejsze niż wyżej) nastąpiła blokada pionowego mieszania się powietrza i zjawisko to spowodowało taki efekt w atmosferze (refleksja świetlna), że płomień pochodni był widoczny z dużej odległości .
Zrzut trwał kilka dni. Takie zjawisko z pewnie będzie się co jakiś czas powtarzać. Ważne, że takie działania mają jeden cel –zachowanie bezpieczeństwa.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.