reklama

Dyrektor walczył jak lew, ale mimo to...

Opublikowano:
Autor:

Dyrektor walczył jak lew, ale mimo to... - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościPodczas obrad konkursowego jury dyrektor teatru Marek Makrowiecki dzielnie walczył o swoją faworytkę przy wyłonieniu najtrafniejszej recenzji „Wujaszka Wani”. Ale był bez szans - niemal całkowicie kobiece grono okazało się zadziwiająco jednomyślne.

Podczas obrad konkursowego jury dyrektor teatru Marek Makrowiecki dzielnie walczył o swoją faworytkę przy wyłonieniu najtrafniejszej recenzji „Wujaszka Wani”. Ale był bez szans - niemal całkowicie kobiece grono okazało się zadziwiająco jednomyślne.

„Wujaszek Wania” to najnowsze „dziecko” Marka Mokrowieckiego. Jak zwykle przy takiej okazji wianuszek kilkorga osób związanych z płockimi mediami zbiera się, ogląda mniej czy bardziej krytycznym okiem, później kreśli kilkadziesiąt zdań recenzji. Jednak w przypadku „Wujaszka…” to zadanie przypadło widzom. Czy to rzeczywiście takie łatwe zadanie, o tym przekonali się ci, którzy z teatru wyszli z przekonaniem, że poza długością samego przedstawienia, da się z fabuły wycisnąć coś więcej, w sam raz na ustalony limit znaków w ogłoszonym konkursie. Odważyło się osiem kobiet, a w szranki z nimi stanął tylko jeden mężczyzna.

Każdy z nadesłanych tekstów zawierał w sobie jakiś unikalny element, za co otrzymał plusa, choćby trafił w odstawkę z powodu nadmiernej długości tekstu, o czym wyraźnie mówił regulamin. Praktycznie też wszystkie afirmowały sztukę, a mało które pozwalały sobie na dostrzeżenie spektaklu w szerszym kontekście, z uwzględnieniem całokształtu, a więc scenografii, muzyki i choćby jednego pierwiastka, który można by było zmienić. Jednak zawsze warto poznać inny punkt widzenia.

Zacznijmy od dwóch tekstów, które odpadły (a szkoda). Radosław Lewandowski skupił się na porównaniu „rosyjskiej duszy pełnej wzajemnych sprzeczności” z naszą polską. - Czy my – Polacy, różnimy się bardzo od wschodnich sąsiadów? – pytał. - Bardzo nie, ale podczas gdy oni prezentują obcą nam niechęć do indywidualizmu, my jesteśmy egocentrykami, dla których walka rozpoczyna się na etapie piaskownicy, a kończy gdy targujemy się o cenę kwatery na cmentarzu.

Wobec aktorów nie okazał się bezkrytyczny. W Mariuszu Pogonowskim, wcielającym się rolę lekarza Astrowa, dopatrzył się momentami nadmiernego ADHD, zabrakło mu jednak „rosyjskiej melancholii i lęków umęczonej duszy”. - Inną sprawą jest, że by perfekcyjnie zagrać tę rolę, trzeba by w trakcie spektaklu wypić co najmniej ćwiartkę wódki – reasumuje.

Z kolei Patrycja Blicka, uczennica gimnazjum z Bielska, zatytułowała swój tekst „Wokół nich biesy”. Bies niezgody dopadł starego profesora, który wybrał sobie za żonę młódkę, zakleszczając oboje w kłamstwie i torując niejako drogę innemu biesowi, tym razem zdrady w scenie na kanapie (skądinąd dodajmy, że świetnej).

Patrycja Kloch bardzo celnie uchwyciła sytuację przedstawioną w sztuce. Według niej to dotychczasowe życie przypominało sielankę, zarazem pełną powtarzalności, ale też znajomych czynności, w zaciszu murów posiadłości czeka bowiem wszystkich prawdziwa rewolucja. - Bohaterzy są zmęczeni i popadają w refleksje nad swoim marnym życiem, które ich tylko dołuje. Posiadają marzenia, lecz nie dążą do ich realizacji. Brakuje im odwagi, aby złamać ogólnie panujące zasady. (…). Bo co tu zrobić, aby zapobiec zbyt monotonnemu przeżyciu swojego życia – niejako dalszemu przepuszczeniu go przez palce, nie czerpiąc z niego pełnej radości i satysfakcji.

Natomiast Beata Kłys wolała podsumować „Wujaszka Wanię” nieco żartobliwie. - Dopóki rozmawiamy tylko o pogodzie, koniec świata nam nie grozi – bo jeśli tylko wyskoczymy poza utarty schemat, zaraz życie staje na głowie, co właśnie przytrafia się bohaterom spektaklu. Tych nazywa „bandą nieudaczników”, na których mimo wszystko patrzymy z sympatią. Kończy jednak smutną dygresją. - Snujemy fantastyczne plany, chcemy dokonywać rzeczy wielkich, a w końcu zostajemy na utartym szlaku i wracamy do rozmów o pogodzie.

Serią pytań posłużyła się Katarzyna Kozicińska, chociaż swój tekst zaczęła od szczerego wyznania, że nastawiała się na dwie godziny nudy, a zobaczyła „walkę uczuć” między bohaterami. - Dlaczego ja jestem taka brzydka? Dlaczego jestem taka nieszczęśliwa? Dlaczego nikt mnie nie słucha? Dlaczego jestem taki stary? Dlaczego musisz wyjechać? Dlaczego nie trafiłem… - no właśnie, dlaczego… Dla niej przedstawienie okazało się lustrem, w którym przejrzeć się może każdy i bynajmniej nie zacznie ziewać.

A teraz zdobywczyni trzeciego miejsca, Ewa Janiszewska. To ona jako jedyna postanowiła nieco użądlić dyrektora Mokrowieckiego, przy jednoczesnym docenieniu scenografii Mariana Fiszera. Nie zachwyciły jej także kostiumy uszyte specjalnie do sztuki. – Już po raz kolejny mam smutną refleksję po wizycie w płockim teatrze (…) Nie wydaje mi się, żeby „Wujaszek Wania” wygrał z kolejnym hitem kinowym i sprawił, że młode pokolenie przeznaczy 20 zł kieszonkowego właśnie na bilet do teatru, a nie do kina. Przecież można inaczej, tak jak robią to np. warszawskie komercyjne teatry prywatne, gdzie na spektaklach są tłumy i przeważa młodzież. Marzę i życzę, aby w naszym teatrze powszechne stały się rendez-vous z Melpomeną…dla młodych! Otwórzmy się wreszcie na młode pokolenie. Teatr nie jest tylko dla wąskiej, wciąż tej samej elity… ON ma je właśnie kształtować.

Na drugim miejscu uplasowała się Katarzyna Racińska, o którą walczył niczym lew dyrektor Marek Mokrowiecki. Zachwalała subtelność i uniwersalność sztuk, które firmuje swoim nazwiskiem w reżyserskim światku. Przeciwnie do Janiszewskiej, stwierdziła, że Mokrowiecki pokazuje widzom spektakle, których nie powinno odbierać się dosłownie, nie wzbraniając się przed nowościami. Dyrektor zapierał się, że to nie komplementami utorowała sobie drogę do tak zaciętej obrony.

Została już tylko zwyciężczyni, Katarzyna Oziemblewska. Zapunktowała za trafność spostrzeżeń, brak nadmiernego przesłodzenia i sprawne pióro. Tekst bardzo dobrze oddaje wymowę sztuki, z która warto się zmierzyć, a potem przegadać tak, jak to sporo Słowian ma w zwyczaju.. .W końcu, jak spuentowała, żyjemy w złudzeniach, które nazywamy nadzieją.

Zgodnie z zasadami publikujemy zwycięską recenzję (znajdziecie ją również w innych płockich mediach). Wszyscy uczestnicy konkursu zostaną zaproszeni na spektakl “Mayday” 20 czerwca celem wręczenia nagród. Oto recenzja Katarzyny Oziemblewskiej:

Amerykanie mówią na smutki "Keep smiling", a Rosjanie - "Może wódeczki, panoczku?" Wspólny mianownik? Pozór. Uśmiechniesz się, czy napijesz - świat jest jakby lepszy, jakby weselej, jakby lżej. Na długo?

"Wujaszek Wania" to sztuka na wskroś prawdziwa. Rzeczywista - niestety. Pełna swojskich charakterków. Tytułowy bohater, wiarygodnie grany przez Marka Walczaka, mógłby nazywać się wujek Januszek, a zamiast w rosyjskim majątku mieszkać na mazowieckiej wsi, gdzie oddawałby się narastającej frustracji, że mu życie nie wyszło, że samotny, że brzydzi się tym, kogo hołubił. Profesor Sieriebiakow, który jest obiektem rosnącej pogardy swego szwagra Iwana, wcale nie czuje spełnienia po zakończonej karierze naukowej. Raczej, jak trafnie zauważa stara niania, chce, by go pożałować i westchnąć nad jego ciężkim losem. Jego druga żona, piękna, młoda Helena, uwięziona w beznamiętnym związku przez nieznajomość własnych uczuć, znudzona życiem, miota się między pożądaniem a powinnością. Starsza pani, "maman", trwa w bezrefleksyjnym zachwycie nad wielkością zięcia - profesora. Pomocnik w majątku zubożały ziemianin Ilja, grzeczny, poprawny, gdy atmosfera się zagęszcza ucieka jak tchórz, którego nie stać nawet na własne zdanie. Wreszcie doktor, Michał Astrow, młody, wykształcony, pociągający, do tego pasjonat leśnictwa, a ponadto - człowiek pogrążony w poczuciu bezsensu.

Na ziemskim padole tak już jest i tak musi być, wierzą bohaterowie, nawet najmłodsza z nich córka profesora z pierwszego małżeństwa (wspaniała Hanna Zientara może przekonująco grać kobiety w każdym wieku), choć pogodnie mówi, że żyć trzeba, to w prawdziwą radość zdaje się nie wierzyć już wcale. Może kiedyś, może po tamtej stronie. Przecież życie i cierpienie to synonimy.

Podoba mi się minimalizm scenografii - podkreśla uniwersalny charakter sztuki. Oglądając ją na deskach płockiego teatru, wcale nie przenoszę się do Rosji sto lat temu, lecz mam wrażenie, że zaglądam przez okno raz jednego, raz drugiego polskiego domu i słyszę różnorakie Polaków rozmowy. Uwielbiamy przecież narzekanie, szukanie winnych, zazdrościmy  i pogardzamy. Żyjemy w złudzeniach, które nazywamy nadzieją.

Gdy Wania kolejny raz uskarża się, że ma 47 lat i życie za sobą, mam ochotę krzyknąć do niego - "Idioto, kawał życia przed tobą, bierz je w swoje ręce!" Gdy Helena znudzona buja się na huśtawce, korci mnie, by zawołać "Zejdź wreszcie na ziemię!" Czy nie byłoby to wołanie do samej siebie?

Fot. Karolina Burzyńska / Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE