Jeden z mieszkańców poskarżył się na gołębie, a dokładnie na dwa gołębniki na terenie Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej. Twierdzi, że to „prywatna, nielegalna” hodowla dyrektora sanepidu, którą w dodatku zajmują się pracownicy tej instytucji w ramach etatu. Sprawa dotarła już do sądu i do płockich radnych z komisji rewizyjnej.
Skargę, która dotarła do radnych, napisał Leszek Żórawski. Jego list odczytała radnym siostra, tłumacząc że brat jest chory. Z pisma wynikało, że sprawa nie jest nowa, gołębie miały przebywać na terenie Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Płocku od 2009 roku. Według ich informacji hodowla gołębi liczy już 256 sztuk, do tego około 50 sztuk zgromadzonych na parterze budynku przy ul. Kolegialnej. Dalej punktowała, że nigdzie nie ujęto podobnych działań, które w dodatku generują koszty związane z ogrzewaniem elektrycznym, oświetleniem.
- Pracownicy zajmują się gołębiami w ramach etatu. Mój brat pracował tam przez sześć lat. Odchody ptaków działają niszcząco na parapety i elewację budynku. To aż 12 kg odchodów rocznie – mówiła kobieta. Wskazywała, że z powodu hodowli trzeba liczyć się z bakteriami, gołębie roznoszą choroby, są żywicielami dla roztoczy i owadów. Ponadto trzeba wziąć pod uwagę zagrożenie ptasią grypą. - Prywatna hodowla dyrektora PSSE szkodzi wizerunkowi tej instytucji, gdyż to ona powinna stać na straży standardów higienicznych. Wnoszę o wydanie decyzji w sprawie jej likwidacji - podsumowała. Na dowód pokazała także zdjęcia gołębników.
Radna Barbara Smardzewska-Czmiel była zaskoczona, czemu sprawa wypływa po tylu latach. - Brat wniósł zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa – uzupełniała kobieta. Z kolei dyrektor PSSE, Romuald Ostrowski odparł, że decyzją prokuratury rejonowej umorzono śledztwo w sprawie przekroczenia przez niego uprawnień. Na tym sprawa się nie skończyła, ponieważ wniesiono zażalenie i wyznaczono kolejny termin rozprawy.
Dyrektor Ostrowski poinformował, że Leszek Żórawski został zwolniony dyscyplinarnie. W zeszłym roku zajął się tym Sąd Rejonowy. - Przyznał rację PSSE, ale było odwołanie. Żórawski pracował u nas najpierw na umowę zlecenie jako palacz, kiedy jednak zmieniliśmy system ogrzewania, został pracownikiem gospodarczym i wówczas te gołębie jakoś mu nie przeszkadzały. W 2009 roku budynek należał do Mazowieckiego Centrum Zdrowia Publicznego, które robiło tam remont. Już wówczas pojawiały się gołębie. Zaczęły się problemy z organizacją proekologiczną. W rezultacie był wybór, opłata kary wynoszącej bodajże 10 tys.zł albo ten gołębnik. W sumie to nawet cieszę się z tego, bo łatwiej jest posprzątać. Nie ma żadnych gryzoni i owadów. A pan Żórawski twierdzi, że z budynku odlatuje tynk, za co wini ptaki. Ten tynk odlatuje, ponieważ budynek jest stary, przedwojenny. Mazowieckie Centrum Zdrowia Publicznego w 2009 roku zwróciło się do mnie, aby zamiast tej kary był gołębnik i ja się na to zgodziłem. Mam oświadczenie mężczyzny, który go przygotował na zlecenie MCZP. MCZP wyprowadziło się z budynku po dwóch latach, gołębie zostały i o nie dbamy. Ale to żadna hodowla. Na początku 2017 roku nawet zwróciłem się do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego o wydanie opinii w sprawie legalności gołębnika. Odpisał 31 stycznia, że taki gołębnik nie mieści się w kategorii obiektu budowlanego, ponieważ nie posiada fundamentu, nie jest trwale związany z gruntem i nie wymaga pozwolenia na budowę oraz zgłoszenia.
A co do samego Żórawskiego, to dodał, że przez rok czasu zebrał od niego całą teczkę skarg. - To różne anonimy i doniesienia, sprawą zajmowała się policja. Mam tu oświadczenia siedmiu moich pracowników z laboratorium, w których stwierdzają, że dokarmiają dzikie ptactwo dobrowolnie za własne pieniądze. Dlatego twierdzę, że są to pomówienia byłego pracownika. Zarzut dotyczący kosztów wywozu nawozu do gołębi, które miałyby być wrzucane do pojemników na śmieci, też jest nieprawdziwy. Odbierają je działkowcy osobiście w workach foliowych – po czym odczytał imiona i nazwiska tych osób.
Kontynuował: - Pan Żórawski twierdzi, że gołębnik o wymiarach 2 x 2 x 2 metry jest dziesięć razy większy niż faktycznie. Musiałby mieć wówczas wysokość ze 20 metrów. Dołącza do sprawy gołębi sprawy prywatne, że to ja buduję Stoczniowiec. Jeśli już, to buduje prezydent miasta, a ja tylko działam w stowarzyszeniu i nie mam firmy budowlanej. Według mnie to zemsta za zwolnienie dyscyplinarne z pracy. Już wówczas powiedział „że mi pokaże”. Kiedy kierowniczka administracyjna poszła sprawdzić, jak wykonuje swoją pracę, on zszedł z drabiny i zaczął jej wymachiwać palcem przed nosem, mówiąc „że jak się spotka z nią czy z dyrektorem na ulicy, to nie będzie to miłe spotkanie”. Na drugi dzień powiedziała mi, że się go boi. Zawołałam drugiego pracownika, który był świadkiem. Wszystko potwierdził. Zaproponowałem panu Żórawskiemu zwolnienie za porozumieniem stron lub zwolnienie dyscyplinarne. Wybrał to drugie, później poszedł do sądu. W Sądzie Rejonowym sędzia pytał, czy można zmienić świadectwo pracy. Powiedziałem, że jeśli pan Żórawski napisze podanie o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, to tak. Ale pan Żórawski nie chciał się na to zgodzić, zażądał odszkodowania i przywrócenia do pracy. Myśmy już przyjęli inną osobę, bo to był okres zimowy. No i co ja mam zrobić z tymi gołębiami? Przecież głów im nie pourywam ani ich nie otruję. Gołębie miejskie podlegają ochronie gatunkowej. Nie mogę zrozumieć, co przeszkadzają te gołębie komuś, kto przepracował u nas kilka lat. Nie wiem, kiedy skończy się ta zabawa z pismami. W końcu oskarżę go o uporczywe nękanie. Proszę mi wskazać, który paragraf złamałem w ustawie o inspekcji sanitarnej.
Siostra Żórawskiego po wysłuchaniu wypowiedzi dyrektora zapewniała, że widziała te gołębniki. - Z relacji brata wiem, że w 2009 roku to była budka metr na dwa metry, ale stała krótko. Pan dyrektor pozbył się jej. Obecny drewniany gołębnik był już budowany przez pracowników sanepidu w ramach etatu, pod potrzeby drugiego, blaszanego, zaadaptowano miejsce po dawnym składzie opałowym. Nigdzie w podstawach prawnych, na które powołuje się dyrektor Ostrowski, nie ma takiego zadania dla PSSE, aby hodować gołębie. Pan dyrektor usprawiedliwia się, że żadnej zasady nie złamał. Takiej tam po prostu nie ma. Nie wiem, z czego pan czerpie satysfakcję. To nie są żadne dzikie ptaki, tylko hodowlane, kupione. Z pokorą wysłuchałam całej wypowiedzi. Ale jeśli nie ma nic dobrego do powiedzenia o byłym pracowniku, to też o dyrektorze świadczy. To taka moja osobista refleksja.
Co tu zrobić? Do rozmowy na komisji włączył się mecenas z Ratusza. Wyjaśniał, że to raczej sąd powinien rozstrzygać, czy faktycznie należy zakazać prowadzenie gołębnika, jeśli ptaki tak mocno przeszkadzają. A co do zachowania dyrektora, w tym przypadku zaproponował, aby decydował prezydent miasta.