Skromność artysty godna jest podziwu, ale chyba nikt z zasiadających w sali koncertowej Płockiej Szkoły Muzycznej nie miał wątpliwości, że uczestniczy w wielkim wydarzeniu. A jedyną rzeczą, która nie do końca się wszystkim spodobała, był fakt, że w końcu trzeba było rozstać się z artystą. Ale pianista z płocką publicznością pożegnał się fantastycznie – zagranym z niesamowitym feelingiem „Lotem trzmiela” Mikołaja Rimskiego Korsakowa.
Leszek Możdżer to jeden z najwybitniejszych polskich pianistów, z wielką swobodą potrafiący łączyć różne, czasami bardzo od siebie odległe style i gatunki muzyczne. Jazzowe szlify zdobywał w kwartecie Zbigniewa Namysłowskiego. Szybko jednak wykształcił własny język muzyczny, oparty na niezwykle rozwiniętych improwizacjach.
Ma na swoim koncie ponad sto wydawnictw muzycznych. Nagrywał płyty sygnowane własnym nazwiskiem, ale w jego dyskografii są również płyty nagrywane z z Tomaszem Stańką, Januszem Muniakiem, Michałem Urbaniakiem, Henrykiem Miśkiewiczem, Anną Marią Jopek i ze Zbigniewem Preisnerem. Tworzy muzykę filmową i teatralną. Współpracuje z laureatem Oskara, mieszkającym na stałe w Los Angeles Janem AP Kaczmarkiem. Deszczem nagród, jaki do tej pory spadł na genialnego pianistę, można byłoby obdzielić całe grono utalentowanych muzyków.
W 2011 roku Leszek Możdżer nagrał album „Komeda”. Krążek przygotowany z okazji 80-lecia urodzin artysty powstał w zaledwie dwa dni. To jednak wystarczyło, aby stworzyć dzieło absolutnie genialne. – Uknułem sobie pewien plan, żeby być muzykiem totalnym i rozwijać się we wszystkich kierunkach – napisał o sobie Leszek Możdżer na swojej oficjalnej stronie internetowej. I ten właśnie plan rozwija przy każdej możliwej okazji. Ostatnio taka właśnie okazja zdarzyła się w piątek, gdy artysta zagrał w Płocku koncert oparty na albumie „Komeda”.
Nie było te jednak zwyczajne „odtworzenie” tego, co możemy znaleźć na płycie. Nie tylko ze względu na zmienioną kolejność utworów. Przede wszystkim ze względu na ich zupełnie inne nasycenie emocjami. Kompozycje Krzysztofa Komedy pozostawiają wykonującym je artystom wiele wolnej przestrzeni do improwizacji. A Leszek Możdżer jak rzadko który artysta potrafi tę wolną przestrzeń wykorzystać. I zapełnić ją improwizacjami, które brzmią po prostu genialnie. Wiele fraz zostało zmienionych po „możdżerowemu”, z niebywałą energią i dozą humoru, a momentami wręcz muzycznej autoironii.
W piątkowy wieczór niezwykle świeżo brzmiały kompozycje z kultowych filmów „Dziecko Rosemary” oraz „Prawo i pięść”. Chociaż improwizacje w „The law and the Fist” były tak rozbudowane, że chwilami ciężko było odnaleźć w nich linię melodyczną oryginału, można sobie było wyobrazić finałową rozgrywkę między Andrzejem Kenigiem (rewelacyjna kreacja Gustawa Holoubka jako „jedynego sprawiedliwego”, porównywalna z Clintem Eastwoodem jako „Brudnym Harrym”) i „Doktorem” Mieleckim.
Kończąca zasadniczą część koncertu Sonata Sergiusza Prokofiewa została zagrana jazzująco, dosłownie powalając z nóg słuchaczy. A jednak kiedy rozbrzmiały ostatnie nuty, widzowie wstali z miejsc, aby nagrodzić artystę owacjami na stojąco. Leszek Możdżer odwdzięczył się dwoma fantastycznymi bisami.
Tuż po wyjściu z sali koncertowej PSM słuchacze (byli wśród nich nawet tacy, którzy przejechali 300 kilometrów, aby uczestniczyć w tej muzycznej uczcie) natychmiast „rzucili się” do miejsca, w którym można było kupić płyty Leszka Możdżera, a później – przy odrobinie szczęścia – dostać również autograf artysty. A kiedy w końcu nadszedł czas pożegnania, niemal wszyscy przyznali, że już nie mogą się doczekać kolejnej wizyty genialnego pianisty w naszym mieście.