Trwająca pandemia koronawirusa coraz mocniej dotyka polską służbę zdrowia. Olbrzymia fala zakażeń odbija się na pracy m.in. pogotowia. Jak zdradziła Lucyna Kęsicka, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Płocku, karetki transportujące osoby z COVID-19 jeżdżą praktycznie cały czas, a ratownicy pracują po kilkanaście godzin. Czy to nie odbije się na innych pacjentach?
Sytuacja staje się coraz bardziej poważna. Chorych na COVID-19 przybywa w lawinowym tempie. W szpitalach zaczyna brakować miejsc, coraz mocniej odczuwalne są także braki w personelu medycznym - lekarze i pielęgniarki często kierowani są bowiem na kwarantannę. Na pierwszej linii koronawirusowego frontu są także ratownicy medyczni.
- Jakoś dajemy radę - uspokaja Lucyna Kęsicka, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Płocku. - Borykamy się jednak z wieloma problemami. Największy z nich to problem zamkniętych oddziałów szpitalnych. Dochodzi do tego, że karetka z pacjentem musi jeździć przez wiele kilometrów w poszukiwaniu wolnego łóżka - mówi w rozmowie z nami.
Walka z pandemią to często także walka z ludzkimi słabościami. Jak zdradziła Kęsicka, ratownicy spędzają w karetkach często całe dnie - bo taka jest potrzeba.
- Co poniektórzy są praktycznie przez cały czas w trasie - stwierdziła dyrektor. - Wysiadają by się przebrać, zdezynfekować pojazd i jadą dalej. Karetki jeżdżą na okrągło.
Tak intensywna praca to wymóg obecnych czasów. Ratownicy z Płocka mierzą się bowiem z dużą falą zakażeń i to w obliczu braków kadrowych. Jak tłumaczy Kęsicka, kilka osób jest na kwarantannie, a pozostali muszą po prostu przejąć ich dyżury.
Problemy się mnożą. Zajęte szpitalne łóżka dla pacjentów "covidowych" sprawia, że ratownicy medyczni często spędzają z nim kilka godzin. Jeżdżą i szukają dla zakażonego miejsca do dalszej hospitalizacji. Takie sytuacje mają miejsce w całej Polsce - zdarzają się także w Płocku.
- Rzeczywiście był taki przypadek i to w tym tygodniu - potwierdza dyrektor stacji w Płocku. - Karetka z personelem czekała od godziny 17:00 do 20:00 by przewieźć pacjenta z jednego oddziału na drugi. Był to póki co jedyny taki incydent.
Choć trwająca sytuacja wydaje się bardzo poważna, w płockim pogotowiu uspokajają. Nie wpływa ona na innych "nie-covidowych" pacjentów. Karetki są wysyłane tak jak dotychczas. Nie zwiększył się także znacząco czas oczekiwania na ratowników medycznych.
- Kiedy mamy stwierdzony przypadek koronawirusa, to na miejsce wysyłana jest karetka "covidowska" - wyjaśnia Lucyna Kęsicka. - Mając taki sygnał przewozimy pacjenta na oddział zakaźny. To nie jest tak, że w pierwszej kolejności załatwiani są pacjenci z COVID-19. Wozimy ludzi z różnymi objawami i chorobami - dodaje.
Dyrektor stacji apeluje jednak o to, by w tak ciężkim czasie bardziej roztropnie korzystać z usług pogotowia. - Ludzie nie mogąc dostać się do przychodni, albo po skorzystaniu z niesatysfakcjonującej ich teleporady, udają się do pogotowia - mówi Kęsicka. - Nieraz dzwonią do nas po zwykłą receptę albo po to by ratownik przyjechał i chorą osobę obejrzał czy zabrał do szpitala. Często ten pacjent nie wymaga tak specjalistycznej opieki - wyjaśnia.