Problem braku pieniędzy w polskiej służbie zdrowia to temat wałkowany od lat. Niemal każdy, kto leczy się "na kasę chorych" narzeka na odległe terminy czy mniej profesjonalną jakość usług.
Dla większości są to jednak pojedyncze doświadczenia. Raz na jakiś czas trzeba się przemęczyć lub pozbierać kilkaset złotych na prywatną wizytę. Problem zaczyna się wtedy, gdy kilkaset złotych zamienia się w kilkanaście milionów. Chociaż kwoty wydają się nierealne, dla wielu rodzin stają się realnym dramatem.
Niedawno podczas debaty prezydenckiej cała Polska usłyszała o Ignasiu. Zbiórkę na leczenie chłopca nagłośnił jeden z kandydatów, dziennikarz Krzysztof Stanowski. Tak, ten jedyny "niepoważny" kandydat postanowił wykorzystać część swojego czasu antenowego, by pomóc. Był to wybitnie ciekawy kontrast z tymi, którzy - choć realnie walczyli o tytuł głowy państwa - za ważniejsze niż pomoc obywatelom uznali wzajemne obrzucanie się błotem. Na szczęście ta jedna osoba, która wyłamała się ze schematu wystarczyła. Zebrano w tej chwili już niemal 90% całej kwoty - 15 milionów.
Podobna tragedia dotknęła także rodzinę 6-letniego Alana, który cierpi na tę samą chorobę. Pomimo dużego zaangażowania mieszkańców Płocka i okolic, do tej pory udało się zgromadzić niewiele ponad 400 tys. zł. Wciąż potrzeba ponad 16 milionów - kwoty, która dla tego dziecka oznacza być albo nie być.
W całej Polsce takich dzieci jak Alan czy Ignaś jest ok. 400. Do tego należy dodać inne rzadkie choroby - np. SMA, którego koszt leczenia również przeraża.
Jestem w stanie zrozumieć, że pełne finansowanie drogich leków i terapii za granicą każdej potrzebującej osobie mogłoby być niezwykle trudne, aby nie powiedzieć - niewykonalne. Czy to jednak oznacza, że państwo powinno zostawiać rodziców samych? Czy kandydaci na prezydenta powinni odwracać wzrok i zajmować się kolejnym "gorącym tematem" zamiast zaproponować zmiany?
Ktoś powie: "No dobrze, ale skąd wziąć na to pieniądze?" Niestety, odpowiedź prawdopodobnie nie spodobałaby się politykom: z waszych przywilejów. Kilometrówki, dodatkowe stołki w Spółkach Skarbu Państwa, gdzie - nie oszukujmy się, - nikt nie zarabia najniższej krajowej czy kolejni ministrowie i wiceministrowie od spraw zupełnie nieistotnych, którym też przecież trzeba zapłacić. To wasze wystawne bankiety, drogie samochody służbowe i ustawiane konkursy, w których "przypadkiem" duże kwoty dostają znajomi, mogłyby dać choć odrobinę wytchnienia i szansę na normalne życie tysiącom rodzin.
Do tego potrzeba jednak nie tylko pomysłu, ale przede wszystkim chęci. Jak bardzo politycy interesują się osobami chorymi czy z niepełnosprawnościami, pokazała dyskusja nad projektem ustawy o asystencji osobistej (notabene, kolejnej niezwykle ważnej sprawie). Zdjęcie pustej sali i osoby z niepełnosprawnością przemawiającej na mównicy co prawda rozeszło się w internecie jednak... szybko zostało zapomniane. Przykryły je wybory, kontrowersje związane z mieszkaniem jednego z kandydatów, następnie spekulacje o sfałszowanych wyborach i milion innych newsów.
Naprawdę życzyłabym sobie, aby rządzący zauważyli, że czas płynie nieubłaganie i, że zanim zdecydują się na kluczowe zmiany, niektórym może go zabraknąć.
Komentarze (0)