Jutro, w niedzielę, mocno trzymamy kciuki za płockiego policjanta, który ramię w ramię z 40-tysięcznym tłumem innych zapaleńców popędzi w 42-kilometrowym maratonie w Berlinie.
Nieobeznanym w biegowych sprawach mówimy od razu: maraton w Berlinie to nie byle co. Jest to jeden z pięciu największych i najbardziej prestiżowych maratonów na całym globie. Trasa liczy 42 kilometry i co roku w szranki staje około 40 tysięcy osób z całego świata. Kiedyś na takie wyczyny porywał się promil ludzi, dziś ciągną tam tłumy. I właśnie z nimi będzie jutro biegał po Berlinie płocki policjant, Piotr Jeleniewicz. Zapalony miłośnik amatorskiego długodystansowego biegania miał w niedzielę przebiec Warszawę, ale na skutek zbiegu okoliczności padło na stolicę Niemiec. – Zapisy na maraton w Berlinie skończyły się jakieś pół roku temu, ale przed paroma dniami zadzwonił do mnie znajomy, który miał wziąć w nim udział, jednak z powodów osobistych musiał zrezygnować i tym sposobem pobiegnę ja – opowiadał. – Zmierzę się głównie z samym sobą: chciałbym pobić własny rekord i pokonać te 42 km w cztery godziny.
W czerwcu przebiegniecie identycznego odcinka zajęło mu niecałe pięć godzin, więc plan jest ambitny. – Ponad dwa miesiące temu, podczas 42-kilometrowego biegu w Łodzi nie pomagała pogoda: żar lał się z nieba jak opętany, upał nie dawał żyć, asfalt wręcz się topił – mówi biegacz. – Wiele osób nie dobiegło do mety, kilkoro osób zemdlało. Zaprawieni w bojach biegacze mówili: „Aleś sobie chłopie czas wybrał na debiut!”. Bo najlepiej się biega przy temperaturze koło 10-12 stopni, a nie przy 30 kreskach. Dlatego, chociaż może mój czas nie rzuca na kolana, jestem z siebie dumny, że się nie dałem i przebiegłem całą trasę.
A skoro tak, to dlaczego by nie przebiec w znacznie już chłodniejszym wrześniu 42 berlińskich kilometrów? Piotr Jeleniewicz nie wahał się ani minuty. – To jeden z największych i najbardziej prestiżowych maratonów na świecie, gdy powiedziałem swojemu serdecznemu koledze, że jadę do Belina to aż westchnął z zazdrości – opowiada podekscytowany.
Bo serdeczny kolega musi w tym roku zadowolić się jutrzejszym bieganiem po Warszawie. – To właśnie Sebastian, kolega ze studiów, zaraził mnie pasją biegania na długich dystansach – wspomina policjant. – Mieszkaliśmy w jednym akademiku i któregoś wieczora patrzę, a mój współlokator szykuje się na bieganie. O to fajnie, myślę sobie, też mi się przyda trochę ruchu, pobiegamy razem. Z lekkim powątpiewaniem co do możliwości mojego chuderlawego kumpla, pytam: „a ile biegasz?”. – 40. – odpowiada. – Minut? Nie no, kilometrów!
Zapytaliśmy więc niepewnie, co może być fajnego w drałowaniu przez 42 km wśród dyszącej, spoconej i czerwonej jak jeden wielki pomidor masy ludzi? - Poza takimi wartościami jak pokonywanie własnych słabości, umacnianie swojej siły, wytrzymałości, takie siłowanie się z samym sobą, uwielbiam atmosferę, która panuje pośród biegaczy amatorów – wyjaśniał Jeleniewicz. – Proszę sobie wyobrazić, że w jednym z biegów łódzkich na 10 km prowadziło dwóch zawodników, w ostępie kilkuset metrów i nagle, już na ostatnim łuku przy stadionie ŁKS jeden z nich pomylił trasę, źle skręcił. I co zrobił ten, który był drugi i mógł spokojnie pognać do przodu i szybciej dobiec do mety? Zatrzymał się, wskazał dobrą trasę i umówili się, że ten, który byłby pierwszy na mecie, gdyby się nie pomylił, wbiegnie parę kroków wcześniej. Chciał być fair, bo tylko wtedy zwycięstwo naprawdę smakuje, a jego rywal miał cały czas jakieś 100 m przewagi. To jest właśnie różnica między sportem zawodowym a amatorskim.
Takich historyjek Piotr Jeleniewicz potrafi przytoczyć mnóstwo. – Choćby na ostatnim biegu w Łodzi: cały czas biegłem z dziewczyną, która ćwiczyła przed 80-kilometrowym maratonem – opowiada policjant. – Jak mówiłem, upał był niesamowity, po trzech czwartych drogi prawie robiło nam się ciemno przed oczami, ta dziewczyna wyjęła tabletkę, taką z minerałami, przełamała i dała mi połówkę – obcemu facetowi! Dlatego właśnie pokochałem maratony.
Fot. z archirum prywatnego