O swoich wspomnieniach z pierwszego dnia wojny, przyjeździe do Polski i nadziei na wolność ukochanego kraju opowiada nam 22-letnia Anastasiia Prysiazhniuk – Ukrainka, kobieta, córka, matka i przyjaciółka.
Justyna Glapiak: Kiedy napisałam do Ciebie wiadomość, od razu zaproponowałaś spotkanie na żywo. Niestety, to niemożliwe, ale możemy się zobaczyć dzięki technologii.
Anastasiia Prysiazhniuk: W realu, twarzą w twarz, łatwiej mi się rozmawia...
24 lutego to szczególny dzień. Właściwie szczególnie trudny dzień. Co czujesz?
Nie wiem.
Pamiętasz 24 lutego, rok temu? Wojna wybuchła o godz. 4:00 naszego czasu, o godzinie 5:00 czasu wschodnioeuropejskiego. Tego dnia miałam wolne i razem z mamą byłam w podróży. Pamiętam tę przerażającą ciszę. Jechałyśmy samochodem, słuchałyśmy radio i przez całą drogę milczałyśmy, bo nie wiedziałyśmy, co do siebie powiedzieć. Kiedy Ty się dowiedziałaś o pierwszych atakach, gdzie byłaś, co czułaś? Wiem, że o tym pewnie nie da się po prostu opowiedzieć. Spróbujesz?
To się zaczęło jeszcze wcześniej. Chyba już o 2:00-3:00 w nocy. Spałam w łóżku z synem. Gdzieś o 7:00 rano weszła do mnie siostra i zapytała, czy ja mam jakieś pieniądze na kontach. Powiedziałam, że nie i zapytałam, co się stało. Ona, że nie wie, ale matka z ojczymem jadą na bazar, gdzie pracowała mama, zabrać wszystkie papiery i pieniądze. Moja siostra wyszła, a ja pamiętam, że położyłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Wiedziałam, że muszę wziąć do ręki telefon i sprawdzić, co się dzieje. Ale przez dziesięć minut płakałam i nie mogłam się uspokoić, a nawet ruszyć. Chyba przez to, że tak naprawdę wiedziałam, co jest grane. Nie myliłam się. Gdy wstałam, myślałam, czy teraz w ogóle będę mogła wyjść z synem na spacer. W telewizji cały czas leciały wiadomości, a pokazywane miasta wyglądały na brudne i głośne. Ale gdy wyszłam z małym na zewnątrz, poczułam taki spokój. Co prawda kręciło się dużo ludzi, a w sklepach były kolejki, ale ja sobie to wyobrażałam jeszcze inaczej. Mam nawet nagranie, jak młody biega, a jacyś starsi mężczyźni siedzą na ławce, piją alkohol i słuchają muzyki.
W jednym miejscu spadały rakiety, a w drugim toczyło się jeszcze normalne życie.
Nie wiem, oni chyba nie byli jeszcze świadomi, co się stało. Byli pod wpływem.
A może właśnie byli i dlatego pili?
Ogólnie nie wyglądali na takich, którzy ogarniają rzeczywistość.
Wróćmy jeszcze do 23 lutego. Już wtedy wszyscy liczyliście się z tym, co może się stać. Czy w środę wieczorem miałaś jeszcze nadzieję, że będzie inaczej?
Ja nie wiedziałam, co się dzieje. Nie oglądałam żadnych politycznych wiadomości. W ogóle nie myślałam, że coś takiego może się stać. Ale był taki moment, że właśnie 23 lutego jechałam autobusem do koleżanki, do centrum, i miałam taką myśl, że gdyby się coś wydarzyło złego, to ja bym na pewno wyjechała z Ukrainy.
Naprawdę nic nie wiedziałaś?
Serio, nie czytałam żadnych wiadomości. W ogóle niczego. Przestałam po tym, co przeżyłam, kiedy miałam czternaście lat. Wtedy miałam tylko czternaście lat. To było dla mnie za dużo.
Mówisz o 2014 roku?
Tak, o tym Majdanie.
Czyli nawet 2013. Anastasiia, kiedy dla ciebie zaczęła się wojna?
Ja byłam wtedy młoda. Gdy zaczęła się wojna na Donbasie, pamiętam, że robiliśmy te siatki w szkole.
Jakie siatki?
Maskujące. Tylko później nie zwracaliśmy na to uwagi... Póki nas to nie dotyczyło, póki działo się to wszystko gdzieś daleko. Ale musiał nadejść 24 lutego 2022 roku. Może po to, żebyśmy znów zrozumieli wszyscy, czym jest wojna.
Dobrze, jest luty 2022 roku. Kiedy dokładnie zdecydowałaś się uciec z Czerniowic?
Ja nie uciekłam. Ja byłam tą osobą, która powiedziała sobie, że jedzie po prostu do pracy. Nie uciekam, tylko jadę do pracy. W Ukrainie pracowałam w gastronomii. Nagle wszystko zamknięto. Musiałam coś ze sobą zrobić. Mama powiedziała mi, że zajmie się moim synem. Później poszła do ojczyma i kazali wziąć mi siostrę do pomocy. Ale ojczym szepnął mi na koniec, bym matkę też wzięła ze sobą.
Przyjechaliście tu w czwórkę. Ty do pracy.
Tak, 6-go marca. Wyjechaliśmy 4-go o 15:00, 5-go o 12.00 przekroczyliśmy granicę. Zanim wyjechałam, przez pierwszy tydzień wojny byłam wolontariuszką i szyłam apteczki dla armii. Ja nigdy nic nie szyłam i nagle byłam krawcową, rozumiesz?
Po prostu otrząsnęłaś się i wstałaś z łóżka. Masz w końcu syna. Pod pierwszym zdjęciem zrobionym w Polsce napisałaś: ,,Grunt to spokój dziecka”.
Kiedy wrzucałam to pierwsze po wybuchu wojny zdjęcie na Instagram, to nie wiedziałam, czy to nadal jest na czasie, czy teraz można robić takie rzeczy.
Kto został w Czerniowicach?
Mój brat i ojczym.
Są bezpieczni?
My mieszkamy w spokojnym mieście. Tam nic jeszcze nie uderzyło, ale cały czas lata. Choć gdy widzę informacje o wyłączeniu alarmu, czuję dużą ulgę.
Od czego tu zaczynaliście? Pamiętasz pierwszą noc w Polsce?
My najpierw przyjechaliśmy do Wrocławia, bo tylko tam jechał autobus. Zadzwoniłam do Polaka, którego wcześniej poznałam w pracy, na szczęście zapisałam jego numer. Przyjechał po nas i zawiózł do domu swoich rodziców do Cerekwicy, obok Rokietnicy w Wielkopolsce. Oni nas przyjęli na tydzień, dali wszystko, czego potrzebowaliśmy. Załatwili sprawy urzędowe. Pokazali, gdzie jest punkt pomocy humanitarnej. Tam dostaliśmy pieluszki dla małego. W tym czasie szukałam mieszkania w Poznaniu.
Dlaczego wybrałaś wtedy akurat Poznań?
Pracowałam tu wcześniej, a że znałam jeszcze tylko Warszawę, to wolałam Poznań.
I co z tym mieszkaniem?
Z mieszkaniem było tak, że dogadałam się z jednym właścicielem, przyjechałam, żeby podpisać umowę. Chodziło o kawalerkę, 26 metrów. Powiedziałam, że jesteśmy uchodźcami, przyjechaliśmy kilka dni temu. Nagle właściciel zażądał pokazania umowy o pracę. Był bardzo zdziwiony, że jej nie mam. Wróciłam więc do rodziny i szukałam dalej. Nie było łatwo. I któregoś dnia weszłam przypadkiem na jakąś stronę, przez reklamę, zobaczyłam ofertę mieszkania, zadzwoniłam, porozmawiałam i dogadaliśmy się. To był chyba piątek wieczór, a w poniedziałek wieczorem my już byliśmy na tym mieszkaniu. Ci właściciele wystawili mieszkanie właśnie z myślą o Ukraińcach, bo chcieli im pomóc. Ale nie wierzyli na początku, że ja jestem z Ukrainy, bo przecież tak dobrze mówię po polsku. Musiałam im pokazywać dokumenty (śmiech).
Od razu znalazłaś pracę?
Nie, ale przez cztery miesiące nie płaciliśmy czynszu, po prostu nic. Z czasem sama prosiłam się właścicielki, by móc jej zapłacić chociaż za media.
Ile twój synek ma lat?
Dwa latka i cztery miesiące.
Czy on rok temu jakoś zareagował na nową rzeczywistość?
Nie. On w ogóle nie wiedział, co się dzieje.
Całe szczęście.
Tak. Moja siostra ma 12 lat i z nią było już dużo trudniej. Na początku nie chciała chodzić do szkoły. Nigdzie nie chciała wychodzić. Na wszystko reagowała słowem "nie". Teraz, po roku, już bez większego problemu idzie na lekcje. Ale wciąż nie mogę sobie wyobrazić, co czują dzieci mieszkające obecnie przy linii frontu, gdzie latają rakiety i cały czas wyją syreny. W sylwestra mój synek tak płakał, że nie mogłam go uspokoić.
Anastasiia, na Facebooku, na zdjęciu profilowym masz zdjęcie w Warszawie, przy Pałacu Kultury. Na zdjęciu w tle masz flagę Ukrainy. Na bluzce, w jaką jesteś ubrana na zdjęciu, masz dwie przytulone do siebie kobiety: jedną ubraną na niebiesko-żółto, drugą biało-czerwono. Jak się to wszystko układa ze sobą? Gdzie jest twoje serce?
To jest symbol wsparcia. Zdjęcie, o którym mówisz, jest w ogóle z jednego z jarmarków, jakie wspólnie z koleżankami organizowałyśmy w dużych miastach. Sprzedawałyśmy na rynkach obrazki, zbierając pieniądze na różne potrzebne rzeczy na froncie. Udało się we Wrocławiu i w Warszawie. Chciałyśmy jeszcze w Poznaniu, ale dziewczyna, która tym wszystkim dowodziła, straciła męża na froncie.
A ty dziś śledzisz informacje z frontu?
Przez ostatni miesiąc nie miałam telefonu, więc w ogóle nie śledziłam wiadomości. Teraz robię to tylko wtedy, gdy wiem, że dzieje się coś przełomowego. Cały czas dostaję alarmy na telefon. Wiem, kiedy dzieje się coś u mnie w mieście.
Anastasiia, minął rok od początku inwazji. Dużo i niedużo. Wystarczająco chyba, by choć trochę dostosować się do sytuacji i może jakoś oswoić z nią. Choć niewiele zmienia się na froncie, gdzie wciąż giną tysiące ludzi, to tu w Polsce zmieniło się dużo. Polacy zrobili wiele, by Wam żyło się prościej. Czy czujesz się już tu coraz lepiej?
Niestety, lepiej.
Niestety?
Bo ja bym chciała, żeby mi było lepiej w Ukrainie.
Co daje ci wiarę w to, że kiedyś będzie ci lepiej właśnie tam, w Twojej ukochanej Czerniowce?
To jest po prostu nadzieja, że skończy się to wszystko, bo za dużo osób tam już zginęło. Za dużo moich przyjaciół (cisza).
Straciłaś na wojnie przyjaciół?
Tak. Trójkę. Ostatni z nich miał właśnie pogrzeb w sobotę. 22-letni chłopak. To była osoba, z którą, gdy mieszkałam w Ukrainie, bardzo często rozmawiałam. Znam dobrze jego mamę. Pracowałam z nią. I znam brata, i żonę brata.
Jak się dowiedziałaś o jego śmierci?
Przez Instagram. Informację wstawił chłopak, który z nim mieszkał.
Rozmawiamy o bardzo trudnych rzeczach, a ty cały czas się uśmiechasz. I przez to chyba ja też. Dziwnie się z tym czuję.
To jest po prostu moja broń. Jak na wojnie. Wiesz, ja nie płaczę już teraz. Ostatni raz płakałam rok temu, 24 lutego. Teraz płakać będę dopiero, jak wygramy.
- Anastasiia Prysiazhniuk – urodziła i wychowała się w Ukrainie. Przyjeżdżając kilka lat temu do Polski do pracy, nie myślała, że dziś znajdzie w niej schronienie przed wojną. Pracuje jako kelnerka i marzy, by móc kontynuować rozpoczęte studia marketingowe. Dzielna mama 2-letniego synka.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.