reklama

To nie tak, że to zabijanie sprawia mi radość

Opublikowano:
Autor:

To nie tak, że to zabijanie sprawia mi radość - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaPojechała na wakacje, w hotelu pełno policjantów. - Przygotowali niespodziankę, worek na zwłoki! Z zachwytu wpakowałam się do środka. Po powrocie mama pytała o wyjazd, to wykrzyczałam, że leżałam w worku na zwłoki. O żadne wakacje już nigdy nie pytała ? śmiała się w Płocku autorka kryminałów Olga Rudnicka. Okrzyknięto ją następczynią Joanny Chmielewskiej.

Pojechała na wakacje, w hotelu pełno policjantów. - Przygotowali niespodziankę, worek na zwłoki! Z zachwytu wpakowałam się do środka. Po powrocie mama pytała o wyjazd, to wykrzyczałam, że leżałam w worku na zwłoki. O żadne wakacje już nigdy nie pytała – śmiała się w Płocku autorka kryminałów Olga Rudnicka. Okrzyknięto ją następczynią Joanny Chmielewskiej.

To już koniec spotkań z pisarzami w ramach projektu „Jak dobrze mieć (takiego) sąsiada”. Czytelnicy sami wskazywali, kogo chcieliby poznać. Ostatnią zaproszoną pisarką była specjalistka od nietypowych kryminałów, Olga Rudnicka. A nietypowych dlatego, że te książki traktują o zbrodniach, ale bywają także zbrodnicze. Jak zabierzemy którąś do autobusu, to będziemy zanosić się od śmiechu, a wtedy liczmy już na wyrozumiałość współpasażerów.

- Niewiele książek zaczyna się od dupy – takim może mniej eleganckim pytaniem rozpoczęła to czwartkowe spotkanie w Książnicy Płockiej Renata Kraszewska. W pełni jednak uzasadnionym, od tego zaczyna się książka „Granat poproszę”. - Człowiek średnio raz w tygodniu dostaje w nią kopniaka – dokończyła. - Niesamowite – śmiała się Rudnicka. - Takie życiowe – dopowiedziała Kraszewska.

Autorka zdradziła, że często podkrada coś od siebie.

- Dziennikarz wymienił mi pięć cech charakteru, a na końcu pyta czy ja taka jestem, no to krzyknęłam, że tak. On mi na to, pani Olgo właśnie wymieniłem pięć cech pani bohaterki. Znajomi też się ich doszukują, dlatego mają zakaz czytania Rudnickiej!

Poprzeczkę zawieszono jej wysoko, bywa nazywana następczynią Joanny Chmielewskiej, czego nie lubi. - Komplement niesamowity, ale im częściej go słyszę, tym czuję większą presję. Łączą nas wątki humorystyczne, tylko to i nic poza tym.

Olga Rudnicka pracuje jako asystentka osób niepełnosprawnych. - Kiedy mam już dosyć szarej rzeczywistości, to się wciskam w inny świat. Moja Emilka z „Granat poproszę” też jest pisarką, tyle że romansów, a mnie wielokrotnie pytano, dlaczego piszę kryminały. Na kolacji przy świecach zamówiłam tatara i kieliszek zimnej wódki. I na tym skończył się mój romantyzm. Uważam, że literaturę romantyczną pisze się o wiele trudniej niż kryminały, chociaż proszę nie zrozumieć tego w taki sposób, że to zabijanie sprawia mi radość! Ja nawet o godzinie 14.00 do marketu idę z gazem pieprzowym w torebce, bo nie wiem, co może się wydarzyć. Marzy mi się paralizator X26C. Gazu pieprzowego użyłam tylko raz, w dodatku na sobie. Mogę poświadczyć, że jest naprawdę skuteczny.

Na książki Rudnickiej w Książnicy trzeba poczekać w kolejce. - Pełno w nich sarkastycznego dowcipu. Kobiety są wyraziste, nie ma żadnych mimoz. Praktycznie każda dochodzi do takiego momentu, kiedy musi przewartościować swoje życie albo wziąć się mocno w garść. Stają się takie, bo już nie mają wyboru? - pytała pisarkę Kraszewska. - To nie wiek świadczy o dojrzałości, bo to tylko cyfra. Zaczynałam swoją pisarską przygodę bardzo młodo. Użalanie się w niczym nie pomoże. W pracy mam kontakt z osobami chorymi, odizolowanymi, samotnymi, często odrzuconymi przez rodzinę. Jako Rudnicka czuję się asystentką, a nie pisarką. Pod koniec studiów koleżanka opowiada wrażenie z wizyty u teściowej. Zobaczyła na półce książki Rudnickiej. Odpowiedziałam no co za zbieg okoliczności. Ona dalej drąży, czemu w takim razie na okładce jest moje zdjęcie. Była zaskoczona, że nic nie powiedziałam. Pisanie jest dla mnie elementem pobocznym. Swoich podopiecznych jednak nie odważyłabym się opisać. Przy osobach ze schizofrenią czy z depresją długo się buduje zaufanie. Mogłabym tylko zaszkodzić. W życiu nie tolerują hipokryzji, ale wrednych ludzi uwielbiam. Chyba to jest ta moja inspiracja do ironicznych dialogów.

Pisarka oświadczyła, że nie lubi... książek Rudnickiej. - Pewnie powinnam polecać, tymczasem w wydawnictwie marudzę, że książka jest zbyt przewidywalna. Proces pisania nazywam pomieszaniem z poplątaniem. Lubię za to, jak postacie nabierają charakteru niemal do tego stopnia, że słyszę ton ich głosu. Niestety moje bohaterki potrafią same pokrzyżować moje plany, kiedy nagle dociera do mnie, że przecież tak moja postać by się nie zachowała. 

Być może w 2018 roku jedna z jej książek doczeka się adaptacji. Jaką aktorkę widziałaby w filmie? - Z pewnością nie Małgorzatę Kożuchowską, bo mam wrażenie, jakby siedziała już niemal w każdej lodówce. Nie wyobrażam sobie nikogo, bo to już nie będzie ta moja Natalia. Przyznam się państwu, że na spotkaniu autorskim w Bydgoszczy panie zrobiły mi test ze znajomości moich książek. Byłam sobą rozczarowana, zdałam na tróję. Pytały o jakąś Ulkę. Okazało się, że wydawnictwo doszło do wniosku, że imię Celina jest zbyt przestarzałe i zmieniono na Ulkę. Generalnie mam wolną rękę, z wydawnictwa dzwonią jak jakiś wątek wyda się zbyt nierealny – dodała. Nie lubi za to mediów i sesji zdjęciowych. - Czuję się zaraz jak małpka w zoo.

W książce „Były sobie świnki trzy” trzy panie planują pozbycie się swoich mężów. - Jak moja przyszła teściowa ją przeczytała, to zapowiedziała, że jeśli jej Mikołajowi spadnie choć włos z głowy będę jedyną podejrzaną. W moim domu rodzinnym był babiniec, babcia, mama, siostra. Z tym pisaniem kryminałów to jest coś na rzeczy. Moja babcia nie chce wyjść z domu z powodu „W11”. Później wykrzykuje „no kropnij go, zajdź od tyłu”. Na zajęciach kick-boxingu i ju-jitsu byłam jedyną kobietą. Przez te siniaki na szyi mama lamentowała, co to za zajęcie dla kobiety, a babcia powiedziała „no jaka ta dziewuszka dzielna”.

Nieustannie zaskakują ją spotkania autorskie. Czytelnicy przynoszą ciasteczka lub żelki. - Podszedł raz mężczyzna, który był na misji w Afganistanie. Zdradził, że jedyne momenty, kiedy się wówczas uśmiechał, to przy czytaniu mojej książki.

Tylko w „Cichym wielbicielu” całkowicie zabrakło humoru. Rudnicka tłumaczyła, że nie opisywała w niej swoich przeżyć. - Pięć lat temu natknęłam się na artykuł o nękaniu i chorej miłości. Wcześniej myślałam, że coś takiego dotyczy sławnych o bogatych, a tu historia trzydziestoparolatki z miasteczka. Zlekceważyła zaloty cichego wielbiciela. Wydrukował plakaty z jej zdjęciem, numerem telefonu wraz z informacją, że świadczy usługi towarzyskie. Porozklejał w miejscowości. Kobieta pracowała jako agentka nieruchomości, szef ją zwolnił. Wtedy spotkałam psychologa śledczego Adama Straszewicza. Stalkerem może być każdy, kobieta lub mężczyzna. Oni widzą to, co chcą widzieć. Wystarczy lekko uśmiechnąć się przy zakupach. Taka osoba myśli „spojrzała na mnie, uśmiechnęła się, dostrzegła'”. Odmowy nie chcą uznać. W zeznaniach ofiar często pojawia się takie zdanie „bo gdyby nie kokietowała”. Ciężko wyznaczyć granicę między zwykłymi komplementami a zagrożeniem. A my wrzucamy na portale społecznościowe właściwie wszystko. Jakieś zdjęcie może nam zaszkodzić za 15 lat. Sądzę, że to moja ostatnia taka książka. Tu nie ma happy endu. Zawsze zostanie rys na psychice. Później ciężko już komuś zaufać.

Rudnicka zwykle zabiera się do pisania w weekend. Średnio napisanie jednej książki trwa do ośmiu miesięcy. - A później wszyscy zaraz pytają o następną. Tylko dlaczego wy tak szybko czytacie?  

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo