Mówi, że trzeba pójść dalej. Z płockim teatrem Łukasz Mąka zawodowo był związany przez 11 lat. Teraz czas na coś nowego. Wciąż jednak będzie bawił widzów w roli Tonia w "Szalonych nożyczkach" i George'a w "Hotelu Westminster".
Z teatrem powiązane było również jego dzieciństwo. Pamięta prof. Skotnickiego:
- Kiedy jako dziecko przychodziłem z rodzicami na próby, wygłupiał się przyklejając sobie na twarzy krostę z plasteliny. Przeklejał ją w różne miejsca, wtedy ja mówiłem, że przed chwilą była gdzie indziej, a on na to, że nieprawda. I tak się bawiliśmy. Później się z nim spotkałem już w szkole aktorskiej. I pierwsze zadanie, jakie mi dał, brzmiało: „Panie Mąka, teraz pan pójdziesz pod ścianę i będziesz pan stał, jak stary wał”. Profesor Skotnicki robił nam egzamin z piosenki, a tam trzeba było zawsze zagospodarować przestrzeń studentami, więc akurat w tym momencie moim zadaniem było stanie pod ścianą i koleżanka do mnie śpiewała - wspomina w rozmowie z Moniką Mioduszewską-Olszewską.
Jego pierwszą rolą w płockim teatrze był Kałamarz w "Pierścieniu i róży" w reżyserii Tomasza Grochoczyńskiego. Miał 3 czy 4 lata. - Jedna z postaci na mnie gwizdała i wbiegałem na scenę w niebieskim kostiumie, z białym piórkiem w głowie. I to jest właśnie przewrotność historii. Bo gdy już się przyjąłem do teatru po szkole, moją pierwszą rolą był Książę Bulbo w Pierścieniu i róży. Jakaś klamra się tu stworzyła.
Łukasz Maka jest absolwentem Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Warsztat szlifował w płockim teatrze, a teraz czas na zmianę. Wyjeżdża do Wrocławia, ponieważ tak mu się życie rodzinne ułożyło. Nie wie jednak, co będzie dalej w życiu zawodowym, czy uda mu się znaleźć etat w jakimś innym teatrze.
Tu można przeczytać wywiad z Łukaszem Maką "Skoro można, trzeba mówić o wszystkim".