Mariusz Szczygieł: Mężczyzn często trudniej jest nakłonić do zwierzeń niż kobiety

Opublikowano:
Autor:

Mariusz Szczygieł: Mężczyzn często trudniej jest nakłonić do zwierzeń niż kobiety - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura - Kiedy widzę, że mój rozmówca jest trochę taki zawiązany, to stosuję pewną metodę. Najczęściej mam w telefonie ostatni lub przedostatni felieton z "Dużego Formatu" o prawdzie. Proszę, aby posłuchał, powiedział czy to ma sens, czy mu się podoba. Z telefonu czytam na głos. Faceci mają straszną potrzebę bycia takim kogutem najważniejszym w stadzie, popisywania się, rywalizacji, że musi być lepszy. Nawet jak twierdzi, że tak nie jest. Mówi "Ja panu lepszą historię opowiem". No to już go mam. Czasem opowiadam jakaś historię. "A nie, to w ogóle jest nic, panie Mariuszu, moja żona..." No i zaczyna się - mówił Mariusz Szczygieł podczas spotkania w Płocku.

- Kiedy widzę, że mój rozmówca jest trochę taki zawiązany, to stosuję pewną metodę. Najczęściej mam w telefonie ostatni lub przedostatni felieton z "Dużego Formatu" o prawdzie. Proszę, aby posłuchał, powiedział czy to ma sens, czy mu się podoba. Z telefonu czytam na głos. Faceci mają straszną potrzebę bycia takim kogutem najważniejszym w stadzie, popisywania się, rywalizacji, że musi być lepszy. Nawet jak twierdzi, że tak nie jest. Mówi "Ja panu lepszą historię opowiem". No to już go mam. Czasem opowiadam jakaś historię. "A nie, to w ogóle jest nic, panie Mariuszu, moja żona..." No i zaczyna się - mówił Mariusz Szczygieł podczas spotkania w Płocku.

Reportażysta i dziennikarz, laureat literackiej nagrody Nike Mariusz Szczygieł w minioną środę był gościem na spotkaniu zorganizowanym przez Książnicę Płocką. Sala była pełna, siadano także na pufach w korytarzu i stopniach schodów. Zagadnięty przez prowadzącą spotkanie Renatę Kraszewską o czytanie literatury faktu, odpowiedział:

- Zupełnie jakbyśmy sprawdzali jak się mamy do cudzych historii. Czytamy o Afganistanie, chcemy wiedzieć, co się tam dzieje, aby wyrobić sobie zdanie, czy nam ktoś stamtąd zagraża czy nie zagraża. Po to człowiek czyta literaturę faktu i reportaż, żeby zanurzyć się przez chwilę w cudzym życiu, a dzięki temu inaczej spojrzeć na swoje.

Dodał, że w czytaniu jest pewna magia. - W ogóle uważam, że jak mamy czytać krócej niż pół godziny, to nie warto. Dopiero o pół godzinie można zapomnieć o swoim życiu. Po to są te książki, aby o tym życiu zapomnieć, na chwilę opuścić swoje życie i zanurzyć się w cudzym. A wtedy przez chwilę jesteśmy też kimś innym. Czytamy o kimś, o czymś i nakładamy własne doświadczenie, to co pamiętamy. Tak wchodzimy głęboko w cudze historie. A jak jeszcze te są prawdziwe, to żyjemy cudzym prawdziwym życiem. Zaczynamy rozumieć jakiegoś obcego człowieka, o którego istnieniu jeszcze pół godziny temu nie mieliśmy pojęcia. Nie wymyślono nic lepszego niż literatura... Wymyślono coś na równi, film. Ale słowo jest pierwsze. Jeśli już obejrzę film, to nie czytam tych książek. A jak przeczytam książkę, to już nie oglądam filmu.

Czy praca reportera to podglądanie, podsłuchiwanie? - Też. Przy dużym reportażu raczej zbieram materiał poprzez rozmowę, spotkania, natomiast małe felietony czasami powstają przez podglądanie lub podsłuchiwanie. W książce "Projekt prawda" mam kilka takich podsłuchanych rzeczy. Jeśli podsłuchałem, to zmieniam szczegóły, aby nikt nie miał kłopotów.

A co z chęcią bycia nieco innym niż w rzeczywistości? - Jeszcze jak pracowałem w telewizji, robiłem "Rozmowy na każdy temat", to bardzo łatwo wychodziło na jaw, że osoby, które skończyły tylko podstawówkę chcą wypaść jak po zawodówce, te po maturze jak te po studiach. Kreowane szybko wychodzi na jaw. Większy kłopot jest chyba z czymś innym. Niektórzy są przyzwyczajeni, że język pisany ma być lepszy od mówionego. Taki bardziej odświętny. Powie "psy, koty", ale woli przeczytać "czworonogi", powie "dzieci", woli przeczytać "latorośle". Reportaż tym się różni od artykułu, eseju, że reporter musi mieć słuch i być czuły na język. Język staram się zapisywać autentyczny. Ostatnio słyszałem bardzo zgrabne zdanie w stylistyce młodych ludzi. W normalnej rozmowie powiedział jeden człowiek, że on w tej swojej pracy robi na wyjebce to, co ona na spince. W pojęciu tego pokolenia w tym nie ma nic wulgarnego. On na luzie robi to, co na w napięciu. Skoro bohater tak powiedział, to ja mam to zmieniać? To, co my piszemy w tym reportażu, jest przetworzone zarówno przez pamięć piszących, jak i tych, którzy nam coś opowiadają. Nigdy nie należy uważać reportażu za protokół z sądu. Przecież my też zeznawaliśmy innymi słowami niż zapisano w protokole. Ktoś lubi mówić "a nóż, a widelec", protokół sądowy też nie odda stylistyki naszej wypowiedzi.

Stawiam tylko na to, co nieprzewidywalne

Przyznał, że wśród reportażystów jest pewna samozachowawczość. - Ta nie wynika z braku talentu, tylko z redakcji. Redakcja woli tekst, który jest bardzo określony, taki, jaki lubią czytelnicy. W "Polityce" nigdy nie znajdą państwo takiego reportażu, jak w "Dużym Formacie". Dziennikarze z "Polityki" twierdzą, że "Duży Format" drukuje takie ballady. W artykułach w internecie jest inaczej, tam również są reportaże, ale oczekuje się, że czytelnik będzie natychmiast wiedział, o kim jest tekst. Rozumiem, taka jest zasada Wirtualnej Polski czy Onetu, reportaż ktoś czyta korzystając z telefonu. Nie bardzo ma czas, aby czekać no to kiedy się wyjaśni, kto to mówi. A ja bardzo często lubię zaskoczyć tych, którzy czytają. Książka "Nie ma" ma albo 10 punktów, albo zero, zależy od skali punktacji. Nie lubię wpadać w schematy, dlatego są innego rodzaju teksty i tematy. Warto przełamać schemat nawet kosztem tego, że książka się nie sprzeda albo trochę odejdzie czytelników, może będą nieco zawiedzeni. Powiedzą, że nigdy już nie sięgną po moją książkę. I takie opinie dostałem. Trudno. Mam 53 lata. Muszę stawiać tylko na to, co nieprzewidywalne. Za mało życia mi zostało, żebym szedł utartymi schematami. Cała przygoda na tym ma polegać, aby spotkało mnie coś, co jeszcze mnie nie spotkało. Bez względu na to, czy będzie to spotkanie udane, czy też nie. Ja tej samozachowawczości nie lubię. Znam osoby, które to, co najważniejsze, odkładają na później, na emeryturę. Później można nie dożyć tej emerytury, nic się nie użyje. Niedawno moja bliska znajoma zachorował na nowotwór. Lekarze dawali jej pół roku. Chciała zobaczyć płetwala błękitnego, polecieć do Nowego Yorku, było ją stać na tę podróż. Taki paradoks, nie zrobiła tego, mimo że żyła dwa razy dłużej niż jej zapowiadano. Tak mi smutno, że ona tego nie zrobiła, zajęła się wyłącznie leczeniem. Wiedziała, że ten typ nowotworu występuje głównie w Chinach i Azji południowo-wschodniej, nie da się go wyleczyć. Cała energia i wszystkie pieniądze poszły na poszukiwania kogoś, kto by jej pomógł, kiedy nawet w tych Chinach nie było efektów w leczeniu. Rozumiem, że ona walczyła o życie, ale z drugiej strony trzeba dawać sobie te przyjemności. Był to temat na reportaż. Miałem wiele ciekawych historii do "Nie ma", ale książka nie mogła być totalnie smutna. Dobry tekst zawsze działa na poziomie opisu i tego, co sobie dopowiemy. Dobry reportaż musi być o tym, o czym jest i o czymś jeszcze.

Zdradził, że bardzo cieszy się z listów od kobiet dzielących się refleksjami zrodzonymi pod wpływem jego książek. - Ale jak napisze facet, im starszym tym lepiej, to ja jestem w siódmym niebie! Jak napisze taki np. po sześćdziesiątce, który ma dzieci, wnuki, opisuje co przeżył w związku z lekturą, dla mnie to największy komplement. Ostatnio napisał 45-letni pan, który stwierdził, że nigdy nie przeżył książki, tak by z jej powodu się popłakać, a na tej tak. Kiedyś mężczyzna napisał, że skończył czytanie "Nie ma" o godz. 22.50. Ubrał się natychmiast, żona nie wiedziała co się dzieje. Chciał iść do Żabki, ta była czynna do 23.00. Koniecznie chciał kupić wódkę, bo w domu nie było alkoholu. Naturą człowieka jest wypełnianie luki po nie ma. Ktoś mi powiedział, że jest fantastyczna historia na Ukrainie. Pewnej wiejskiej kobiecie umarła córka. Wpadła w trans i w drewnianym domku pomalowała wszystko w kolorowe paski. Cały swój ból wyrażała farbą. Pomalowała nawet meble.

Zobaczyć Pragę Szczygłem

Następna książka? Za kilka miesięcy. Będzie to jego osobisty przewodnik po Pradze opatrzony zdjęciami autorstwa Filipa Springera. - We wstępnie albo na okładce napiszę, że tam są tylko te miejsca, które zrobiły na mnie wrażenie. Nie przyjmuję żadnych zarzutów! Most Karola? W życiu! Książka zacznie się zdaniem "Kto w Pradze wybiera się na most Karola i Hradczany, robi to na własną odpowiedzialność". Nie mogę opisywać tego samego, co wszyscy już opisali.

Było o Czechach. - Czesi bardzo nie lubią patosu, ze wszystkiego wolą spuścić powietrze taką szpileczką. Na nowym mieście w Pradze miałem taką ulubioną knajpę z dobrym jedzeniem. A nie uważam, żeby w Pradze dobrze karmili. W ogóle nie jestem zwolennikiem czeskiej kuchni. O tym też będzie w książce, że czeska kuchnia jest po to, żeby zamieniła człowieka w betoniarkę. Akurat ta restauracja była fajna i tania. W pewnym momencie patrzę na podkładkę na stole. Jadłem na Vaclavie Havlu, na życiorysie prezydenta Czech. Okazało się, że Havel u nich bywał. Mówię do kelnera "Cóż to, jem na Havlu?" Mówi do mnie "Widzi pan, potrafiliśmy uczcić naszego pana prezydenta". Właściciel knajpy uznał, że to taki pomnik, można sobie zjeść na życiorysie, a przy okazji człowiek coś tam poczyta, czegoś się dowie. Powiedział, że nawet niektórzy chcą brać. "To my pozwalamy, bo mamy więcej".

Kotek wymiotował...

- Letni upał, idzie pani. Srebrna peruka, fioletowa opaska. Wyglądała niczym efektownie ubrana aktorka z musicalu, a piesek jakby wyszedł z dokumentu o niedoinwestowanych schroniskach dla zwierząt. Pani mnie zainteresowała. Rzadko kto jest efektowny w upał. Myślę sobie, przecież nie będę krzyczał do obcej kobiety "halo, jak ma pani na imię". Są granice. Ona idzie powolutku. Mówię "halo, przepraszam, jak ma na imię ten piękny piesek". Właściciele psów wiedzą, że przyjaźń z psem zbliża do siebie ludzi. Kociarze mają to samo. Wszystko załatwię jak mam kotka. Tak na marginesie, jak państwo idą do jakiegoś urzędu i chce coś załatwić, wiecie, że pani urzędniczka będzie wam nieprzychylna, to może okaże się kociarą, bo kociarze po prostu wszystko sobie załatwią. Trzeba powiedzieć "strasznie przepraszam, spóźniłam się, ale kot mi wymiotował". "Kotek wymiotował... Bo właśnie ja też mam kota". Od razu jest inna płaszczyzna. Ale wracając do pani z pieskiem. Jak ma piesek na imię? "Figa bohaterka", krzyczy do drugiego piętra. Już wiedziałem, że mam felieton. Kto nazwie psa Figa bohaterka... A dlaczego bohaterka? "A to za dużo by trzeba było opowiadać, musiałby pan zejść". A taki upał, nie chciało mi się. "Teraz nie mogę, podałaby mi pani swój numer". Co cię okazało, nieznana mi kobieta wykrzykiwała do drugiego piętra swój numer telefonu. Ona jest drugą właścicielką Figi. Poprzednią była pewna starsza pani, która już nie żyje, ale Figa w pewnym momencie uratowała jej życie. "Notabene, to nie była peruka. Co mi tu pan napisał? Ja taką farbę miałam na włosach. Włosy są własne, pan mi zmieni, że szła we własnych włosach". Tak czasami bywa. Po śmierci tej pani Figę przed schroniskiem uchronił jej sąsiad, który nie mógł mieć tej Figi w domu, bo miał bardzo agresywnego kota. Dał wiadomość na Facebooku, pani się zgłosiła. Kiedy on wraca z teatru, bo jest aktorem, śpiewakiem, ona robi mu kolacje. Zaprzyjaźnili się.

Czasami z facetem trzeba wypić

Mężczyzn trudniej nakłonić do opowieści. - Często są zabetonowani. Pewien taksówkarz powiedział mi, że on ma prawdę taką prostą, trzeba  w życiu kochać. Taka oczywista prawda. Pytam "A pana ktoś kiedyś nie kochał? Czuł się pan niekochany?" Widzę, że łzy mu lecą. Z mężczyznami trzeba dłużej rozmawiać niż z kobietami. Czasami z facetem trzeba wypić. Ja jestem niepijący, ale w pracy wypiję zawsze, bo to bardzo otwiera. A ja piję tak, że wszystko pamiętam. Jednej z opowieści nie notowałem. Chyba każdy z nas wypił po półtorej butelki wina. Wróciłem do domu, zacząłem pisać, później wysłałem do rozmówcy do autoryzacji z pytaniem, czy czegoś nie przekręciłem. Mówi, że nic, tylko jedną rzecz zmyśliłem. Ale zgodził się na to zmyślenie. Kiedy on w tej opowieści mówi do ducha ojca "całun ci dałem, urnę ci dałem, rozsypałem prochy tam, gdzie powinienem i 14 zł na bilet PKS wydałem". To 14 zł jest zmyślone Jakoś to kilka złotych bardziej mi pasowało, więc czasem zdarza się takie przestępstwo w reportażu. Zdarza się takie kłamstwo służby formy, ale bohater zawsze musi mi to zatwierdzić.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE