Choć sezon nagród filmowych oficjalnie już się zakończył, kurz po nim jeszcze nie opadł. W płockim Przedwiośniu wciąż można zobaczyć kilka ciekawych produkcji, które brały udział w tegorocznym wyścigu, a jedną z nich jest właśnie „Lady Bird”.
„Lady Bird" to jeden spośród granych aktualnie w płockich kinach filmów, na które ciągną tłumy widzów. Co myśli o nim recenzujący filmowe nowości miłośnik X muzy? Poleci go czy odradzi?
Zaledwie dwa lata temu Saoirse Ronan grała pierwszoplanową rolę w „Brooklynie”. Jej postać była ambitną, wchodzącą w dojrzałość kobietą, która starała się wziąć życie w swoje ręce i coś w nim osiągnąć. Swoje rodzinne miejsce zamieszkania uważała za "zacofaną dziurę" bez większych perspektyw, a jej ziemią obiecaną był Nowy Jork. Dziewczyna, mimo wyraźnych cech indywidualistki, nie zamierzała jednak być sama, szukała zatem swoich pierwszych miłości. A teraz z innej beczki: o czym jest „Lady Bird”? Otóż o tym samym.
Film Gerwig nie jest oczywiście kopią obrazu Crowleya, mimo tak rażących podobieństw w koncepcie fabuły. To opowieść łącząca w sobie cechy klasycznego dramatu obyczajowego z komediową farsą i luźnym prowadzeniem narracji w stylu kina młodzieżowego. Efekt tej mieszanki tylko na początku wydaje się być udany, oryginalny. W miarę rozwoju akcji historia traci swoją ikrę i zamienia się w sztampowe love story.
Zapobiec temu ze wszystkich sił próbuje odtwórczyni głównej roli. Ronan jest w swojej roli bezbłędna – idealnie nakreśla charakterystykę swojej postaci, buntowniczej, awanturniczej nastolatki z wygórowanymi aspiracjami, potrafiąc jednocześnie ukazać jej olbrzymią wrażliwość. Ta huśtawka nastrojów w wykonaniu aktorki jest doskonale zbalansowana, co tylko dodaje Lady Bird wiarygodności. W sukurs starają się iść jej dwaj kochankowie, w role których wcielają się Lucas Hedges i Timothée Chalamet. Ich postacie, choć niepozbawione charyzmy i oryginalności, przy głównej bohaterce wypadają jednak niemrawo, są raczej tłem, niż samo stanowiącym członem opowieści. Z tego powodu nawet na chwilę żadnego z nich nie da się potraktować „na serio”, w sposobie ich przedstawienia od samego początku rzuca się to, że będą oni tylko przystankiem na drodze Christine, bo tak brzmi prawdziwe imię bohaterki.
Kwestia tego imienia jest tu wyraźnie zaakcentowana. Dziewczyna nie chce, aby ktokolwiek, a już szczególnie skłócona z nią matka (dobra rola Laurie Metcalf), decydował o dowolnym aspekcie jej życia, dlatego stwarza sobie własną „nazwę”, aby ową niezależność podkreślić. Gerwig próbuje właśnie na tym elemencie oprzeć bunt wykreowanej przez siebie postaci, ale nie jest to zabieg do końca udany. Niezaprzeczalnie prezentowana historia w znacznie większej mierze zdaje egzamin dzięki zabiegom Ronan.
Aktorka znana z „Frances Ha” i „Greenberg” sprawdza się zresztą konwencjonalnie nie tylko jako scenarzystka, ale również, a może raczej przede wszystkim, reżyserka. Wyraźnie brakuje jej autorskiego kunsztu, co i rusz zadowala się prostymi środkami znanymi z filmów telewizyjnych, czy seriali. Nie wypada to oczywiście źle, co potwierdzają nominacje do tegorocznych nagród filmowych, ale jej debiut reżyserski do przełomowych z pewnością nie należy. Wypada podobnie jak kolejne losy Lady Bird – raz się udaje, innym razem nie, generalnie jednak w przyszłość można iść z głową podniesioną do góry. I niech tak też się stanie.
Film można obejrzeć w NoveKino "Przedwiośnie" Sprawdźcie repertuar: