Już na samym początku muzycy, którzy przypominają w swojej twórczości dość niespokojne czasy, usłyszeli od publiczności prośbę, aby do nich nie strzelali. Odpowiedzieli im ze sceny: - My strzelamy tylko z akordeonu. Pozdrawiamy krajanów poety Władysława Broniewskiego. Tak zaczął się występ zespołu Hańba na Rynku Sztuki, który zdecydowanie był najmocniejszym ogniwem całej imprezy.
Prowadzący tegoroczny Rynek Sztuki Marcin Jabłoński z Płockiego Ośrodka Kultury i Sztuki przypominał że dotychczasowe edycje trwały trzy dni. W tym roku, chociaż po raz dziesiąty, wyszło skromniej. Jubileuszowy program dotyczył jedynie sobotniej nocy, w tym dwóch koncertów, pokazu i projekcji niemego filmu z muzyką zagraną na żywo. - Miejmy nadzieję, że wrócimy jeszcze do starej formuły – mówił między koncertami.
Program był tak skonstruowany, aby występy odbywały się wyłącznie na starówce, jeden po drugim. Na początek zaprezentował się zespół IncarNations. To wspólny projekt muzyczny Wojciecha Krzaka i wokalistki, Mai Kleszcz, obdarzonej ciekawą barwą głosu, stąd porównania do Adele czy Amy Winehouse. Wspomniane dwie panie zyskały rangę gwiazdy światowego formatu, wypłynęły jednak na szersze wody z repertuarem, potrafiącym zapewnić popularność. Maja Kleszcz podąża własną ścieżką, której zdecydowanie bliżej do piosenki aktorskiej, dlatego pewnie dobrze by wypadła w kameralnym klubie. Kiedy gra koncert, sprawia wrażenie, jakby przebywała w sobie znanym muzycznym świecie, bez publiczności za barierkami. Potrafiła oczarować tych, którzy przyszli, głównie piosenkami z ostatniej płyty „Romantyczność”. Została poproszona o bis. - Popłyniemy teraz małym stateczkiem po Wiśle do bardziej egzotycznych miejsc – zapowiedziała już ostatni utwór.
Nastrojowy klimat prysnął wraz z wejściem zbuntowanej orkiestry podwórkowej. Tak ich najczęściej nazywają i bynajmniej nie na wyrost. Zespół nazywa się Hańba i czerpie pełnymi garściami z okresu międzywojennego. Śpiewają o prezydencie Gabrielu Narutowiczu, "akademickim bucu", o tym, że Niemcy się zbroją, trzeba bić bolszewików, korzystają z wierszy Juliana Tuwima i Władysława Broniewskiego. Wszystko jest tu koncepcyjne (jak na płycie "Powstanie Warszawskie” Lao Che, kiedy całość materiału opiera się na wyznaczonym okresie historyczny) i zarazem spójne, łącznie z wyglądem członków kapeli z koszulami, kaszkietami i spodniami na szelki (jeden z panów wyszedł nawet na bosaka). Okazuje się, że na bandżo można grać z taką ekspresją, jaka zwykle cechuje gitarzystów przy solówkach. Kiedy oni wyjmują z kieszeni grzebień, to bynajmniej nie jako przedmiot służący do czesania, tylko jako kolejny instrument muzyczny. Jest energetycznie, walą w bębny, grają na tubie, podskakują, zachęcają do zabawy.
W Płocku krakowskiej Hańbie szybko udało się porwać publiczność do tańca. Między utworami komentowali wydarzenia, które w ich piosenkach rozgrywają się w latach 30 XX wieku. Krytykują, wytykają placem to, co absurdalne. Występ był tak udany, że ostatnie dwa utwory przygotowane przez nich na bis zagrali bez chwili zwłoki, ale publiczność nie dała im tak po prostu odejść. - Hańba, Hańba! - krzyczeli ludzie na płockiej starówce. Organizatorzy zgodzili się, aby wykonali jeszcze jeden utwór.
Zaraz po tym występie w innej części Starego Rynku zgromadziły się osoby zainteresowane pokazem „Freak show” w wykonaniu Circus Ferus. Ekscentryczny konferansjer zapraszał do oglądania kolejnych osobliwości, wielkiej ryby, kobiety obdarzonej 13 piersiami albo takiej z najdłuższymi włosami, połykacza krasnali ogrodowych, rozśpiewanych braci syjamskich, rączki wyłaniającej się z kapelusza jak w „Rodzinie Adamsów”, trupa ułożonego w trumnie przy piosence „Who wants to live forever”. W ten sposób nawiązywali do grup objazdowych, które za opłatą oferowały oglądanie tego, co nietypowe, zdeformowane, a nawet szokujące. Czy było zabawnie? Jednym się podobało bardziej, drugim mniej.
Na koniec Rynku Sztuki tradycji stało się zadość. Wyświetlono niemy film „Bestia” w reżyserii Aleksandra Hertza z muzyką w wykonaniu Marcina Pukaluka. Przypomniano, że grająca w nim aktorka Pola Negri urodziła się w Lipnie. Pola Negri to tylko pseudonim artystyczny, naprawdę nazywała się Apolonia Chałupiec. W Hollywood wiązano jej życie prywatne z Rudolphem Valentino i z Charlie Chaplinem. W 2012 roku Janusz Józefowicz zrealizował musical oparty na biografii aktorki.