reklama

Film płocczanina niebawem w kinach. Teraz pracuje nad serialem dla stacji TVN

Opublikowano:
Autor:

Film płocczanina niebawem w kinach. Teraz pracuje nad serialem dla stacji TVN - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura– Trzeba dokładnie wiedzieć, czego się oczekuje. W przeciwnym razie robi się chaos. Wtedy przegrywamy – opowiadał o pracy na panie filmu „Juliusz” reżyser Aleksander Pietrzak. Film płocczanina niebawem powalczy o statuetkę Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Gdyni.

– Trzeba dokładnie wiedzieć, czego się oczekuje. W przeciwnym razie robi się chaos. Wtedy przegrywamy – opowiadał o pracy na panie filmu „Juliusz” reżyser Aleksander Pietrzak. Film płocczanina niebawem powalczy o statuetkę Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Gdyni.

Filmowi „Juliusz” w reżyserii Aleksandra Pietrzaka nie można odmówić zarówno humoru sytuacyjnego, jak i wplecionego w same dialogi, które nie są napuszone i nie tak rozdęte niemal w każdym zdaniu od słowa zaczynającego się na literę k. Jedynie pozornie podobna do „Dnia świra” poprzez tytułową postać nauczyciela. Postać grana przez Wojciecha Mecwadolskiego nie ma w sobie jednak tych neuroz charakteryzujących Adasia Miauczyńskiego.

Tytułowy Juliusz to poukładany facet, któremu w życiu układa się pod górkę. Pechowiec bez autorytetu w pracy, który utknął między tym, co mógłby osiągnąć mając duży talent a egzystencją  z ojcem, malarzem z zamiłowaniem do damskich wdzięków i pełnego kieliszka. Cieszący się życiem senior, kiedy tylko syn pozna uroczą panią weterynarz i wplącze się w niezłą kabałę, będzie miał niebagatelną rolę do odegrania. Relacja między synem i ojcem, podana pod naprawdę dobrym komediowym płaszczykiem, ujmuje jako element historii i pod względem aktorskim (szczególne brawa dla Jana Peszki wcielającego się w rolę ojca). Nie jest to jednak żadna wyszukana historia. Za to potrafi rozśmieszyć i każe się zastanowić, czy zdążyliśmy zadbać o relacje, kiedy jeszcze był na to czas, czy aby nie zagapiliśmy się i nie utknęliśmy na jakiejś życiowej mieliźnie. Do pewnych rzeczy w życiu trzeba po prostu dojrzeć. „Juliusz” to dobra polska komedia, bez napinania się, zbioru gagów pozbawionego sensownego spoiwa. Trzeba też pamiętać, że humor, jak przy dwóch krótkometrażowych filmach Pietrzaka, jest tu otuliną, dodatkiem osładzającym całą resztę.

Bonusowym smaczkiem filmu są pojawiające się na ekranie znane twarze. W epizodycznych rolach wychwycimy do niedawna związanego z płockim teatrem Jacka Mąkę, a także Andrzeja Chyrę, Macieja Stuhra, Krystynę Jandę, Krzysztofa Maternę, Izabelę Trojanowską, Jerzego Skolimowskiego, czy Michała Czerneckiego.

Dla tych, którzy byli ciekawi i nie chcieli czekać do 14 września, kino Helios w galerii Wisła zorganizowało w niedzielę przedpremierowy seans wraz ze spotkaniem z reżyserem Aleksandrem Pietrzakiem i autorem zdjęć do filmu, Mateuszem Pastewką. Przypomnijmy, że scenarzystami byli związani ze sceną komediową Abelard Giza i Kacper Ruciński (obaj panowie również przemkną widzowi na ekranie). Odbyło się już kilka przedpremierowych pokazów. – Wojtek  jest dziś we Wrocławiu, producent w Warszawie, ja w Płocku, drugi producent w Gdyni, aby spotkać się z publicznością. Zapytać, czy się podobało, a co nie – mówił Pietrzak po niedzielnym seansie. – Liczymy, że widzowie zapomną na te 1,5 godziny o problemach, smutkach, wywieszeniu prania, pracy domowej do zrobienia, porannym wstaniu do pracy. Przyjdą na te 1,5 godziny kina, aby się troszkę pośmiać. I oto nam chodziło. By dobre słowo o filmie poszło w kraj jak najdalej i jak najszerzej.

Casting okazał się dość żmudnym procesem. Do roli Juliusza brano pod uwagę m.in. Borysa Szyca i Adama Woronowicza, z kolei Wojciech Mecwaldowski zagrał już etiudzie filmowej Pietrzaka, „Mocna kawa wcale nie jest taka zła”. – Nie od razu było wiadomo, czy to aby dobry strzał. Aktorów nie tylko dobiera się do konkretnej roli. Trzeba także dobierać ich grupami, sprawdzając, czy jest chemia między postaciami czy wszystko zgrywa się ze scenariuszem.  

Film „Juliusz” nominowano do konkursu głównego festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Konkurencja będzie poważna. Film płocczanina walczy o nagrodę z takimi tytułami, jak „Kamerdyner” Filipa Bajona, „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej, „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego, „Ułaskawienie” Jana Jakuba Kolskiego, „Zabawa, zabawa” Kingi Dębskiej, „Jak pies z kotem” Janusza Kondratiuka czy „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Pietrzak zapewniał, że na festiwal  jedzie na „zupełnym luzie”. – Jadę po to, aby posłuchać, co starsi ode mnie, bardziej doświadczeni ludzie myślą o moim filmie, a ja zobaczę jak inni filmowcy radzą sobie w branży.

Jako reżyser „łapie wiele rzeczy za rogi” i próbuje. – W jednym filmie opowiadam o chorobie Alzheimera, w drugim o ojcu i synu, którzy nie widzieli się od 17 lat, a w trzecim snuję już bardziej absurdalną historię, z bohaterem z nieco innymi problemami. Chciałbym skupić się na tym, czego w polskim kinie jest mało, na komediowo-dramatycznych historiach opowiadających o czymś istotnym, ale podanych widzowi w lekki, wręcz z przymrużeniem oka, sposób.

Jak zaangażować dobrych, doświadczonych aktorów? Pietrzak opowiadał: – Nie wejdą do współpracy, jeśli nie zaoferujesz im ciekawej roli. Spotykamy się, rozmawiamy podczas prób. Trzeba być świetnie przygotowanym. Z Mateuszem stworzyliśmy w trzy miesiące 900-stronicowy scenopis. Dokładnie wiedzieliśmy, gdzie w każdej scenie będzie postawiona kamera, jak ustawione ma być światło, jak zainscenizujemy daną sytuację. Kiedy weszliśmy na plan, wszystko było gotowe. Cala ekipa wiedziała, gdzie co ma stać. Miałem świadomość, że jeśli będą za mocno cisnął jakaś scenę, pracował nad nią niemal do perfekcji, to na inną może nie starczyć czasu. A im więcej prób wcześniej, tym więcej spokoju później na planie. Powiedziałbym, że świetny, doświadczony aktor potrzebuje nawet więcej uwag od reżysera, bo potrafi jedną scenę zagrać na 20 różnych sposobów.

Na nakręcenie scen w Warszawie i Żyrardowie mieli raptem 24 dni. Celowo nie wybierali co bardziej charakterystycznych miejsc, aby stworzyć wrażenie, że ta historia mogła wydarzyć się praktycznie wszędzie. W ten sposób żadna lokalizacja nie rozprasza uwagi widza.

Pietrzak przyjechał z Mateuszem Pastewką nie tylko na promocję filmu „Juliusz” w rodzinnym mieście (czym, jak przyznał, nawet bardziej się stresuje z racji rodziny i znajomych). W tym tygodniu będą kręcili kolejne sceny (z udziałem Magdaleny Boczarskiej) do serialu „Pod powierzchnią”. – Jestem reżyserem drugiego unitu. Chcemy dokręcić w Płocku kilka dodatkowych scen do siódmego i ósmego odcinka – czyli do scen finałowych. Premiera na antenie TVN 21 października. W dalszych planach ma film długometrażowy i serial (ze wsparciem stacji TVN). – Myślę także nad swoimi rzeczami. Może film częściowo mógłby zostać nakręcony w Płocku? Zobaczymy, jak to wszystko wyjdzie.

Na razie promuje swój debiutancki film „Juliusz”. – To było bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Łatwo było się po prostu wywalić. W 90 proc. filmów połowa budżetu wzięta jest od podatnika. My nie mieliśmy wsparcia z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Zrobiliśmy film, który kosztował dwukrotnie mniej niż przeciętna polska produkcja, co oznacza mniej dni zdjęciowych i szybszą pracę na planie. Nie mam żadnej pewności, że zainwestowane pieniądze zwrócą się producentom, spodoba się taki poziom humoru i zaproponowana historia. Tak naprawdę dowiemy się tego w piątek. Jeśli pójdzie ponad pół miliona widzów do kina, to będzie dobrze. Dzięki temu uda się następnym razem zrobić lepszy film, ciesząc się większym zaufaniem producentów.

[ZT]12998[/ZT]

[ZT]7137[/ZT]

[ZT]19737[/ZT]

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo