reklama

Wykluczona za zdradę tajemnic [FOTO]

Opublikowano:
Autor:

Wykluczona za zdradę tajemnic [FOTO] - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości- Gdybym nie nauczyła się czytać i pisać, ja głupia, byłabym może szczęśliwa - przyznała kiedyś Bronisława Wajs, znana jako Papusza. Ta cygańska poetka została wykluczona ze społeczności romskiej tuż po tym, jak zarzucono jej zdradę tajemnic. Joanna i Krzysztof Krauze uczynili ją bohaterką swojego filmu, o którym we wtorek opowiadała grająca rolę tytułową aktorka Jowita Budnik.

– Gdybym nie nauczyła się czytać i pisać, ja głupia, byłabym może szczęśliwa – przyznała kiedyś Bronisława Wajs, znana jako Papusza. Ta cygańska poetka została wykluczona ze społeczności romskiej tuż po tym, jak zarzucono jej zdradę tajemnic. Joanna i Krzysztof Krauze uczynili ją bohaterką swojego filmu, o którym we wtorek opowiadała grająca rolę tytułową aktorka Jowita Budnik.

We wtorek odbyła się czwarta odsłona „Portretu kobiety” w Novym Kinie Przedwiośnie zorganizowana przez Stowarzyszenie "Czas Kobiety". Jak za każdym razem, także i teraz pojawiły się jeszcze przed seansem stoiska z kosmetykami i rękodziełem. Co do repertuaru, tym razem lekko nie było. Historia cygańskiej poetki Papuszy w reżyserii Joanny i Krzysztofa Krauze to czarno-biała, pesymistyczna opowieść o silnej kobiecie, która dużo w życiu przeszła. Fascynuje do dziś swoją twórczością.

Lalka

Papusza (co znaczy „lalka”) jako dziecko marzyła, aby nauczyć się czytać i pisać. Za mąż wyszła w wieku 16 lat. Z mężem jeździła po miasteczkach i wsiach, gdzie grywali na koncertach, podczas jarmarków, w karczmach. Kiedy do taboru dołącza Jerzy Ficowski, szybko dostrzega w kobiecie wyjątkowy talent. Po kilku latach pomaga jej z Julianem Tuwimem opublikować poezję (w filmie to taki "mały spisek dwóch poetów'), spisuje także cygańskie dzieje, co odczytano jako zdradę tajemnic (w tym czasie grupa Papuszy musiała się osiedlić). Winą obarczono Papuszę, która zapada na chorobę psychiczną. W szpitalu przestaje pisać swoje wiersze. Umiera w 1987 roku.

Kobieta z ADHD jeżdżąca z taborem

– Joanna Kos-Krauze wspominała mi, że tematem zainteresowała ją polonistka – mówiła już po filmie Jowita Budnik, odtwórczyni głównej roli Papuszy w rozmowie z Renatą Kowalską z Radia Płock oraz z Iwoną Wierzbicką ze Stowarzyszenia "Czas kobiety". Ale jakoś tak wyszło, że temat został. Był jak rzep, który nie chciał się odczepić. Budnik znała zresztą te wiersze dzięki swojej mamie. Zagrać w filmie jednak nie chciała.

– Długo się opierałam – przyznała. – Nie wyobrażałam sobie, aby taką rolę mogła zagrać aktorka, która nie była Romką. Fizycznie kompletnie nie przypominam Papuszy. W dodatku mam lekkie ADHD, a tu kobieta wrażliwa i uduchowiona – tłumaczyła widzom, którzy pozostali w kinowej sali. – Próbowałam ich odwieść od tego pomysłu, żeby nie zmarnowali sobie pięknego filmu. A co oni zrobili? Stwierdzili tylko, że niby od czego jest charakteryzacja. Wylądowaliśmy w Kanadzie, a tam jakiś czarodziej z Hollywood wyczarował m kompletnie inną twarz.

Dalej czekały ją intensywne lekcje języka romskiego. Budnik chodziła na nie przez jedenaście miesięcy kilka razy w tygodniu. Ale miała łatwiej niż Antoni Pawlicki, który pierwszego Roma spotkał dopiero na planie zdjęciowym do „Papuszy”. – To, co w tym filmie było wyjątkowe, że drugi reżyser tak bardzo się nie nabiegał – śmiała się. – Romowie przyjeżdżali i już po pięciu minutach w tym zaimprowizowanym taborze rozpalano  ogniska, gotowano rosół, przez co ten na filmie stał się prawdziwy. Jeździliśmy od jednego do drugiego jeziora przez trzy tygodnie. Sporo z naszych morskich aktorów nie znało wcześniej takiego życia. Pamiętało je zaledwie kilka osób.

Jednak prawdziwą zagwozdką dla ekipy okazała się kwestia przyjęcia filmu przez cygańską społeczność. – Odzew był z kilku stron – podkreślała, a ten nie w każdym przypadku okazywał się pozytywny. Pokaz przedpremierowy odbył się z myślą o Romach mieszkających w Olsztynie, skąd wywodzili się aktorzy. – Zjawili się z całymi rodzinami – opowiadała Budnik. – Nigdy wcześniej ani później tak nie przeżywałam tak „Papuszy”. Ta sala żyła dwa razy bardziej niż ekran. Dzieci się wierciły albo krzyczały: „o, zobacz, to mama!”.

Ale z drugiej strony pojawiły się głosy przeciwstawne. - Niektórzy uważali, że nasz obraz jest stereotypowy. Jakbyśmy wybielali obraz Papuszy na tle pozostałych bohaterów – kontynuował gość płockiego kina. – Tłumaczyliśmy, że na historię nie można się obrażać. Pewne zmiany w ich strukturze, jak i w kulturze nastąpiły i nie warto teraz się oburzać, że było inaczej.

Najbardziej niezadowoleni byli Romowie z Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie Papusza osiadła i mieszka jej rodzina. – Próbowali uzurpować sobie prawo wpływu na ostateczny kształt naszej opowieści. Zwłaszcza siostrzeniec uznał, że zrobiliśmy fajny film, ale dlaczego o kobiecie? Tylko najstarsze Romki przyznawały po seansie, że było tak, jak to przedstawiliśmy na ekranie.

Jowita Budnik starała się także uzmysłowić widzom, że „Papusza” nie należy do filmów biograficznych, bo byłoby to zbyt trudne. – Ona miała aż trzy daty urodzenia i nikt nie potrafi ustalić, która jest tą prawdziwą – po czym przypominała również, że wywodziła się z kultury oralnej, gdzie wszystko przekazywano z ust do ust. Za źródła dla filmowców posłużyły relacje zawarte w książce Jerzego Ficowskiego oraz dzienniki samej poetki, zresztą jak dotąd niepublikowane. Ich właścicielka udostępniła je ekipie. – Zostały spisane prozą, ale są raczej trudne w odbiorze. Nie raz jedno zdanie czytałam po sześć razy i dalej nie byłam pewna, czy wszystko odczytałam prawidłowo.

Ostatecznie, zamiast biografii, powstała fabularna opowieść zawierająca również sceny, które nigdy nie miały miejsca, ale za to przysłużą się podtrzymaniu legendy o poetce. Prace przygotowawcze trwały i trwały, aż udało się wszystko dopiąć na ostatni guzik po siedmiu latach. Jednego dnia obejrzała Budnik film dwukrotnie. Najpierw w małej salce podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach na specjalnej projekcji dla dziennikarzy, później w sali na 800 osób. – Dopiero na tej drugiej przestałam zwracać uwagę na to, co wyczyniałam na ekranie, ale chyba nie jestem w tym odosobniona - wyznała. - Od tamtej pory jestem zakochana w Papuszy.

Budnik twierdzi, że nie ma problemu z wychodzeniem z roli, kiedy już trzaśnie ostatni klaps na planie. – Dzięki temu po pracy nad „Placem Zbawiciela” nie trafiłam na żadną psychoterapię. Łatwo wyskakuję z roli, zupełnie jakbym była mało refleksyjna – chociaż aktorka jednocześnie twierdzi, że wyjątkiem jest właśnie rola Papuszy. Film jak dotąd zagościł już na przeszło setce festiwali i to ona firmowała go swoją „twarzą” na około jednej trzeciej z tych wydarzeń. – Przez to Papusza ciągle ze mną jest, a ja bezustannie grzeję się w jej cieple - podsumowała.

Cały obraz jest czarno-biały, co nawet w rozmowie akcentowali widzowie, ponieważ zabrakło im oddania piękna przyrody plastycznie opisywanej w wierszach. – Piękne widoki, wolność, taki sielsko-anielski obrazek – przyznawała im rację Budnik. – Ale to nie był prawdziwy obraz. Oni żyli w koszmarnych warunkach i żaden Rom, z którym rozmawiałam, nie chciałby wrócić do tamtych czasów. Bo niby do czego? Do prania w rzece, a właściwie tuż obok niej w wykopanym dołku wykładanym jakąś folią. Film zrobiliśmy czarno-biały, aby widzowie spojrzeli dalej za fasadę cekinów i kolorowych spódnic. Skupili się na bohaterach.

Aktorka, która niedługo powinniśmy zobaczyć w kolejnym filmie Joanny Kos-Krauze (ekipa powinna skończy prace do wakacji) zebrała wiele podziękowań. – Chętnie jeszcze raz obejrzałbym cały film – odparł Witold Mierzyński, aktor płockiego teatru. Niektórzy wspominali także czasy dzieciństwa, kiedy cygańskie tabory stawały w pobliżu dzisiejszego zoo i rozpalano ogniska.

Czytaj też:

Fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE