Płocka izba wytrzeźwień aż woła o remont. Jak przyznaje dyrektor placówki, nie może liczyć na wsparcie ratusza, któremu podlega, bo problem jest bagatelizowany. Tymczasem, gdy zajęliśmy się tematem, okazało się, że w miejskiej kasie pieniądze są.
Sprawdziliśmy na miejscu. Warunki pracy w Izbie Wytrzeźwień są bardzo trudne. Jak podkreśla dyrektor Bogusław Gostomski, placówka wymaga natychmiastowego remontu ze względu na zły stan techniczny pomieszczeń oraz elewacji budynku.
- Tylko jedna dezynfekcja na pluskwy kosztowała mnie 2,5 tysiąca złotych. Ja nie mam takich pieniędzy. Wszędzie spotykam się z protekcjonalnym traktowaniem, problem jest bagatelizowany. Ostatnia kontrola Państwowego Wojewódzkiego Inspektoratu Sanitarnego w Warszawie wymusza na mnie przeprowadzenie kapitalnego remontu, który kosztuje 80 tys. zł. W czerwcu skontrolują nas ponownie. Jeśli nic nie zrobimy, to czeka nas gigantyczna kara. Skąd na to wziąć pieniądze? - mówi szef izby.
Potrzeby remontowe to jedno, a bieżące utrzymanie, to drugie. W zeszłym roku izba odnotowała stratę ponad 1,2 mln zł. Skąd taka kwotą pod kreską? Opłata ustawowa za pobyt przez dobę w izbie to niecałe 300 zł. Tymczasem rzeczywisty koszt to 525 zł. Do tego dochodzi jeszcze niska ściągalność od bywalców izby. Wynosi zaledwie 18 proc.
Problemów jest jednak masa.
- Alkomat nam padł, dzwoni do mnie człowiek z Wojskowej Akademii Technicznej i mówi, że tak zanieczyszczonej rury w życiu na oczy nie widział. Koszt naprawy to tysiąc złotych, nowy alkomat kosztuje 12 tysięcy. A izba alkomat musi mieć, bo podstawowym warunkiem przyjęcia jest zbadanie trzeźwości. Za co mam go kupić, skoro nie mogę się doprosić o żadne pieniądze? Robimy co w naszej mocy, by pomóc tym ludziom, trafiają tu w różnym stanie. Brudni, zawszeni, dla nas to nie jest straszne. Moi pracownicy starają się zadbać o tych ludzi na ile tylko mogą. Narażają przy tym swoje zdrowie, nie da się ukryć. O wszystko trzeba się prosić - tłumaczy dyrektor Gostomski.
Zdaniem pracowników placówki, nikt tej pracy nie docenia.
- Często golimy i strzyżemy pacjentów, kupiliśmy nawet w tym celu maszynkę. Oddajemy im swoje kanapki, by nie byli głodni. Przekazujemy czyste ubrania, mamy punkt gdzie można się wykąpać - wylicza Jacek Sopiński, kierownik placówki. Robimy to z własnej woli, by pomóc tym ludziom. Bo Oni tej pomocy potrzebują. Nierzadko dostają jakieś drobne pieniądze na bilet, by jakoś dotrzeć do miejsca pobytu jeśli je mają - kontynuuje.
Z problemami izby udaliśmy się do ratusza. Okazało się, że w budżecie miasta znalazły się środki na pilny remont placówki. Wiceprezydent Roman Siemiątkowski zapewnił, że pieniądze wkrótce trafią do izby. Z kolei dług za zeszły rok został umorzony przez miasto.
LICZBY:
W 2017 roku w izbie wytrzeźwień przebywało prawie 3,1 tys. osób. Średnio na dobę trafia tu 9 płocczan.