reklama

Wlokła się za nami ksywka bandycka rodzina

Opublikowano:
Autor:

Wlokła się za nami ksywka bandycka rodzina - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości- Kiedy na warszawskich Powązkach rozpoczynano prace ekshumacyjne, wiedziałem, że muszę się tam znaleźć – mówił we wtorek Arkadiusz Gołębiewski w Muzeum Mazowieckim. Najpierw powstał film „Kwatera Ł”, dokumentujący prace prof. Szwagrzyka i jego ekipy, a teraz reżyser nakręcił jego kontynuację, „Dzieci Kwatery Ł”. - Wybaczyć, wybaczyłam, ale zapomnieć się nie da – mówiła w nim córka jednego z zamordowanych Żołnierzy Wyklętych.

- Kiedy na warszawskich Powązkach rozpoczynano prace ekshumacyjne, wiedziałem, że muszę się tam znaleźć – mówił we wtorek Arkadiusz Gołębiewski w Muzeum Mazowieckim. Najpierw powstał film „Kwatera Ł”, dokumentujący prace prof. Szwagrzyka i jego ekipy, a teraz reżyser nakręcił jego kontynuację, „Dzieci Kwatery Ł”. - Wybaczyć, wybaczyłam, ale zapomnieć się nie da – mówiła w nim córka jednego z zamordowanych Żołnierzy Wyklętych.

 

Na film „Dzieci Kwatery Ł” zaprosiło we wtorkowy wieczór Muzeum Mazowieckie w ramach obchodów na część Żołnierzy Wyklętych, ludzi walczących w podziemiu niepodległościowym po zakończeniu II wojny światowej, a następnie uznanych za zdrajców ojczyzny i zamordowanych. Obraz rozpoczyna się od dramatycznego wyznania jednego z ich potomków. - To pierwszy dzień, w którym nie czujemy się obywatelami drugiej kategorii – w tle w dalszym ciągu trwa konferencja prasowa zwołana przez Instytut Pamięci Narodowej. Od tych dzieci i wnuków ekipa pod kierownictwem prof. Krzysztofa Szwagrzyka pobierała materiał genetyczny, aby zidentyfikować kolejne szczątki.

- Dół z numerem 16, major Hieronim Dekutowski, pseudonim „Zapora”. W chwili śmierci mógł mieć opuszczoną głowę. Dół z numerem 46 …, 63..., 2, z symbolem V... - odczytywano i wnoszono do sali kolejne portrety. Później o jednym z tych zdjęć opowiada przez chwilę wnuczka Hieronima Dekutowskiego. Wspomina babcię, która bezustannie spoglądała na tę fotografię... Dekutowski nie miał dzieci. Trzeba było pobierać materiał genetyczny od jego zmarłych rodziców. Tuż przed wykonaniem wyroku śmierci przez rozstrzelanie Zapora jeszcze zdołał powiedzieć: - Przyjdzie zwycięstwo! Jeszcze Polska nie zginęła”.

Odliczanie w poszukiwaniu dziadka

W tych rodzinach przez lata tkwiła nadzieja. Najpierw na to, że ich bliscy żyją, zostali wywiezieni w głąb Związku Radzieckiego. - W okolicy świąt usłyszałem za plecami pytanie dlaczego tak tu sobie chodzę, skoro mój ojciec leży na Łączce. To był ten moment, kiedy przestałam mieć nadzieję, że go wywieziono – przyznaje syn komandora Stanisława Mieszkowskiego (aresztowanego za rzekomą działalność szpiegowską w sprawie „spisku komandorów”, pośmiertnie zrehabilitowanego). Później, aby chociaż odnaleźć i pochować szczątki. - Leżały tu wtedy jakieś cegły, rosła wysoka trwa, kiedy grabarz podpowiedział mamie, w którym miejscu powinna szukać – przypominała sobie córka Tadeusza Leśnikowskiego powód, dla którego jej mama zamówiła drewniany krzyż.

Teraz te rodziny znają się, wzajemnie wspierają. - Patrzymy jak znajdują kolejny szkielet, drugi, trzeci, to może ten czwarty to już będzie dziadek – opowiada w trakcie filmu z kolei wnuczka Stanisława Mieszkowskiego. - Tylko o tym się myśli, kiedy stoi się na tej Łączce.

Kwatera Ł, czyli Łączka. Miejsce przeklęte czy święte?

O Łączce tuż przy cmentarnym murze, gdzie dawniej był śmietnik i kompostownia, sporo wie Arkadiusz Gołębiewski, reżyser „Dzieci kwatery Ł”. - W jednym miejscu trwają prace, a zaledwie kilka metrów dalej pracują genetycy, odbywają się spotkania z rodzinami – krótko scharakteryzował miejsce, gdzie trwa bezustanne wypytywanie, czy ojciec nie miał na przykład jednej krótszej nogi. - To trudne warunki do filmowania pod względem technicznym, ale o wiele łatwiejsze od scen, w których brali udział przedstawiciele rodziny. Dla jednych Łączka to miejsce przeklęte, dla drugich święte.

Dla dziecka to abstrakt

Bo co mają zrobić dzieci, które urodziły się po śmierci ojca albo matki? Nigdy nie widziały ich na oczy. Mogą co najwyżej liczyć na zachowane fotografie, rysopis wyciągnięty z czyjejś pamięci. - To kompletny abstrakt – stwierdza córka Tadeusza Leśnikowskiego. - Kiedy myślę o tym, jak wyglądał, nie potrafię rozsądzić, ile z tego pochodzi z moich własnych wspomnień, a ile z zachowanej fotografii – rozważał syn ppłk Antoniego Olechnowicza. Dzięki zdjęciom wizerunek zmarłego staje się bardziej realny, przestaje oscylować wyłącznie w sferze domysłów.

Zdarzały się nawet listy wysłane przez dzieci do prezydenta Bolesława Bieruta, aby uwolnił ich mamę z więzienia. Z prośbą, by ta mogła się nimi zaopiekować. - Wszystkie dzieci mają mamę lub tatusia, a my nikogo.

Lipa, ale w doniczce

Pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa obserwowali domy, w których mieszkały rodziny Żołnierzy Wyklętych. Spotykało ich jednak rozczarowanie, chociaż potrafili gruntownie przeszukiwać wnętrze. - Raz zabrali nawet lipę w doniczce - nie potrafił się nadziwić syn Mieszkowskiego. Jednak dla dziecka taka sytuacja to lekcja szybkiego dorastania. - Nauczyłem się udawać głupiego -   kwituje jeden z synów podpułkownika Antoniego Olechnowicza. Ten sam, w którym w dalszym ciągu tkwią, jak się sam wyraził, pewne „skazy”. - Nie zasnę nim nie upewnię się, że drzwi są dobrze zamknięte. Na wszelki wypadek muszę mieć jakiś cięższy przedmiot przy łóżku.

Listy i ćwiartki kartek

Stanisław Mieszkowski pisał do rodziny, która mogła się tylko domyślać, że czyni to już z celi śmierci. Przepraszał w nim, że ściągnął na nich nieszczęście. - To nawet nie była kartka, tylko kartki ćwiartka – zaznacza siostra Zygfryda Kulińskiego z 11. Grupy Operacyjnej Narodowych Sił Zbrojnych. Chciał w tym liście, aby wysłać mu kilka kartek. - Ale to już niedługo potrwało, niepotrzebne były te kartki...

Wybaczyć nie znaczy zapomnieć

Wnuczka Henryka Borowca (jej babcia miesiąc po pobraniu od niej materiału genetycznego zmarła), która tuż po konferencji IPN-u dowiedziała się, że jej dziadek miał brata, cieszyła się, że żyje w kraju, który upomina się o swoich obywateli. Zdecydowanie odmienne zdanie miał w tej kwestii jeden z synów Olechnowicza. Brakuje mu rozliczenia oprawców. - To nieetyczne i niemoralne, w dodatku źle świadczy o systemie, w którym żyjemy – podsumował, natomiast jego drugi syn wypowiadał się już mniej radykalnym tonem. - Boję się, że obraz katów by mnie zainfekował. Kiedy się czegoś nie wie, wówczas ma się złagodzony obraz.

Większość z członków rodzin pokazanych w filmie Gołębiewskiego jest już w podeszłym wieku. Dla nich liczy się wiedza, w którym miejscu mogą zapalić symboliczną lampkę za zmarłego.  Sami także mają świadomość nieuchronnego pożegnania się z tym światem. - Wybaczyć, wybaczyłam – zapewnia córka Mariana Borychowskiego. - Ale zapomnieć się nie da. Nie możemy jednak iść z nienawiścią na drugą stronę.

A po filmie opowieść o "bandyckiej rodzinie"

Pani Barbara jest siostrzenicą Zygfryda Kulińskiego, jednego z bohaterów filmu „Dzieci Kwatery Ł”, którego okręg działania obejmował m. in. Płock, Mławę, Płońsk i Sierpc jako żołnierza Ruchu Oporu AK. Już po projekcji opowiadała historię swojego wujka, która zaczęła się od donosu i obławy urządzonej na kilkuset osób przez milicjantów i żołnierzy z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Podczas akcji zabito trzy osoby. - Kiedy wujek wstąpił do szeregów Armii Krajowej, to już do domu nie wracał – kontynuowała pani Barbara. - Wtedy nawet psy zabijano, aby nie zdradzały szczekaniem, że ktoś czai się przy domu.

Po aresztowaniu odbył się proces zbiorowy. Zapadł wyrok śmierci. Jej wujek miał wtedy zaledwie 25 lat. Rodzina próbowała odwołań, ale bezskutecznie. - Do więzienia wysyłaliśmy mu drobne paczki, chociaż można było niezbyt często. Jak ta wysłana na Wielkanoc nie wróciła, zaczęliśmy dopuszczać najgorsze. Mama pojechała do więzienia. Jeszcze o tego bandytę pytasz, usłyszała wtedy od jednego z pracowników.

Po latach wyrok unieważniono. Latem 2012 roku szczątki Kulińskiego wykopano na Łączce. Z identyfikacją nie było większego problemu. Miał trzy siostry, od których można było pobrać materiał genetyczny. Zamordowano go nocą strzałem w tył głowy i wrzucono do dołu.

Ojciec pani Barbary, który pracował w urzędzie, trafił na 12 lat do więzienia za „użyczanie” żołnierzom Armii Krajowej druków, chociaż te nie były drukami ścisłego zarachowania. Rodzinę uznano za bandycką. Wieści szybko się rozchodziły. - Ojciec później powrócił do pracy do urzędu, ale często bywał o coś podejrzewany, czasem wracał do domu pobity. Ta ksywka „bandyckiej rodziny” wlokła się za nami. Ojciec nie chciał o tym rozmawiać.

Milczenie

Gołębiewski „Kwaterę Ł” poświęcił osobom prowadzącym prace ekshumacyjne na Łączce, w drugim filmie wolał skupić się na rodzinach. - Po seansie podchodzą do mnie przeważnie mężczyźni w wieku 60 kilku lat i dziękują – wyznał reżyser. - Odbierają film jako dokończenie rozmowy ze swoimi ojcami, bo te kończyły się wraz z końcem wojny. Kompletnie nie rozumieli czemu, skąd to milczenie, a chodziło o to, by nikt nie mógł mieć pretensji do rodzin, jak z pewnym pamiętnikiem, który wrzucono do ognia. Nadpalił się tylko częściowo, a potem z powodu jego zawartości wprowadzono represje. Przez lata Żołnierze Wyklętci stanowili w rodzinach temat tabu.

Obecnie Gołębiewski myśli o nakręceniu kolejnych dwóch części. W trzeciej zamierza zrekonstruować sylwetki kilku z Żołnierzy Wyklętych, czwarta będzie opowiadała już wyłącznie o katach. Swoje filmy stara się  produkować na własną rękę, poszukuje sponsorów. Najnowszy dotyczy sanitariuszki i działaczki AK Danuty Siedzikówny, ps. Inka. Kiedy ostatnio prof. Szwagrzyk gościł w Płocku, jeszcze nie było pewności, że odnaleziono ciało Inki. Identyfikację przeprowadzano na podstawie zęba, który, jak się jednak okazało, faktycznie należał do niej.

Pamiętajmy o tych, których nie odnaleziono

Na Łączce szacuje się, że pogrzebano 300 osób. Z tej liczby w dalszym ciągu brakuje szczątków  setki pomordowanych. Problem stanowią pochówki pochodzące jeszcze z lat 80. Grzebano na tym samym terenie oprawców zasłużonych dla systemu, a jak zaznaczył Gołębiewski, uczyniono tak „z czystą premedytacją”. Właśnie na tym polega cała ironia sytuacji i to z niej wynika niemoc u najbliższych Żołnierzy Wyklętych, którzy wciąż czekają.

Powstał pomysł na stworzenie w tym miejscu upamiętniającego panteonu dla niezłomnych odnalezionych w kwaterze Ł w formie kolumbarium wraz z pomnikiem. Na początkową koncepcję, aby pogrzebane tam ciała w latach 80. przenieść tylko na chwilę, nim zakończą się prace, rodziny nie wyraziły zgody. Zgłoszono więc drugi, zgodnie z którym cmentarz miałby zostać powiększony. Dopiero wtedy zaczną się przenosiny na teren znajdujący się obecnie poza cmentarzem powązkowskim. Ale zanim to nastąpi, trzeba znowelizować kilka ustaw, m. in. o cmentarzach. Projekt już trafił do Sejmu. Gołębiewski taką sytuację uznał wręcz za patową. Terz na Łączce niewiele się dzieje. Pozostaje jednak w dobrej myśli. - Dorośliśmy do tego, by szukać swoich bohaterów. To sukces III RP, mimo że kulawej.

Spotkanie zakończyło się przypomnieniem, że w Polsce nie mamy tylko jednej takiej Łączki, na której prace ekshumacyjne rzucą nieco światła na historie, o których swojego czasu wyłącznie cicho szeptano. Ruszyła już bowiem lawina nie do zatrzymania.

Czytaj też:

Fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE