reklama

Upiorne zjawy straszyły w bibliotece [FOTO]

Opublikowano:
Autor:

Upiorne zjawy straszyły w bibliotece [FOTO] - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościTegoroczna Noc Muzeów minęła wprawdzie pod parasolami, ale gołym okiem było widać, że nocne buszowanie po płockich muzeach bardzo się płocczanom spodobało. Choć w niektórych miejscach najedli się strachu!

Tegoroczna Noc Muzeów minęła wprawdzie pod parasolami, ale gołym okiem było widać, że nocne buszowanie po płockich muzeach bardzo się płocczanom spodobało. Choć w niektórych miejscach najedli się strachu!

Swojej przygody z Nocą Muzeów nie rozpoczęłam tuż po zmroku - znacznie wcześniej udałam się pod charakterystyczną czerwoną wieżę (mijając się z kursującą na swojej trasie Ciuchcią Tumską). Jakież było moje zdziwienie, że gdy dotarłam tam punktualnie o godzinie 18,  multum ludzi opanowało już taras widokowy i ustawiło się w kolejkę, aby wdrapać się po 152 bardzo krętych schodach (na szczęście z poręczami) aż do kopuły odremontowanej Wieży Ciśnień.

Dzieciaki bawiły się już w najlepsze przy nowej fontannie z dwiema metalowymi zdobnymi rybkami, z której to uparcie próbowały podlać kwiaty rosnące u stóp wieży. Ustawiały się dokładnie pod nią i machały do siebie radośnie, wzajemnie obserwując poprzez taflę wody. Oczywiście te, które nie bały się wielkiego i jakże sympatycznego gada z ogonem, który uwielbiał się z nimi droczyć.

Z kolei w środku na wszystkich czekał słodki poczęstunek i duży tort z miniwieżą, na który z pewnością chrapkę miało niejedno dziecko i jego rodzic, ale niestety, aby wejść na górę i zobaczyć stare fotografie w rekonstrukcji albo poznać widok roztaczający się z wieży, trzeba było na chwilę powściągnąć apetyt.

Prosto z Warszawskiej udałam się do ratusza, dosłownie na moment zahaczając o wykład z Klubu Sportowego „Grot” dotyczący obsługi jakiegoś karabinu z dość pokaźnego arsenału wyłożonego na stole. Zainteresowanie było, owszem, ale głównie mężczyzn. Kobiety obchodziły zaaferowanych bronią panów szerokim łukiem.

Ratusz. Przewodnik kazał stać pod drzwiami!

Zwiedzanie ratusza rozpoczęliśmy może mało gościnnie, ponieważ przewodnik kazał nam... stać pod drzwiami! – Widzieliście państwo te rynny? – zwrócił się do nas, a my odwracaliśmy głowy to w lewą, to w prawą stronę. – Właśnie takiej wielkości był dawny ratusz, który notabene również służył niegdyś jako więzienie i wcale nie mieścił się w obecnym miejscu, ale bardziej w środkowej części Rynku Starego Miasta - a potem wyciągnął fotografię z fragmentem makiety z Muzeum Mazowieckiego.

- Stary budynek ratusza rozebrano w 1817 roku. Nowy, autorstwa Jakuba Kubickiego, który zasłynął m. in. z budowy warszawskiego Belwederu, stanowi środkową część dzisiejszej siedziby władz miejskich, ale charakterystyczną wieżę zegarową dobudowano już nieco później – udzielił nam krótkiej wykładni z historii. A jak to było z płockimi lwami? - Istotnie, w grudniu 2001 stanęły przed Biblioteką Zielińskich. Dopiero z tego miejsca powędrowały strzec wejścia do ratusza.

Problemy pojawiły się w Sali Tradycji. Wszyscy zwiedzający zwyczajnie nie zmieścili się do środka. Ci, którzy weszli, zobaczyli laskę i łańcuch prezydencki oraz dowiedzieli się, że do płockiego hejnału dopisano w latach 90. słowa. W trakcie pokazu kilkuminutowego filmu promującego Płock jako idealne miasto na weekend, prezydent Andrzej Nowakowski cichaczem przemknął się w miejsce zdemontowanej mównicy, aby przywitać się i odpowiedzieć na pytania zgromadzonych w auli płocczan.

Panie prezydencie, a co z remontem boiska?

O co go zapytano? Bynajmniej nie o ratusz... Ale na przykład o to, czy może wyremontować boisko Stoczniowca, sponsorować ulubioną drużynę sportową (bo właśnie to okazało się najważniejsze dla małego Antka i Eryka siedzących w pierwszej ławie) lub stworzyć szkołę katolicką w Płocku.

– Wiecie państwo, moja żona twierdzi, że jedyne, co w tym mieście po mnie pozostanie, to boiska i ścieżki rowerowe – zażartował. - Osobiście jednak żywię nadzieję, że coś więcej. Chociażby ten wiadukt, który jest w budowie. Ale ja mam trochę ADHD. Jestem pełen energii i nie odpuszczam – po czym wszyscy ustawili się do grupowego zdjęcia i otrzymali zaproszenie do jego gabinetu. Tu najbardziej interesującym przedmiotem okazała się szabla przymocowana do regału (poza wygodną kanapą) – To prezent za to, że wywiązałem się z danej obietnicy – wytłumaczył i usadowił w swoim fotelu kolejnego małego pretendenta do funkcji prezydenta Płocka.

W katedrze otwarto kraty...

Niestety, kiedy tylko zdążyłam opuścić ratusz, rozpadało się. Gdy już dotarłam do katedry, rozpętała się burza, co - jak się okazało - tylko dodało smaczku przebywaniu w jej niesamowitych, wiekowych murach. A płocczan wciąż przybywało i przybywało, dopóty nie zapełniły się niemalże wszystkie ławy. W świątyni panował mrok, za wyjątkiem kilku reflektorów umieszczonych u stóp ołtarza.

Po krótkim koncercie zespołu Bemolla  proboszcz katedry ks.kan. Stefan Cegłowski z latarką w ręku opowiadał historie, a za wąskim snopem światła wodziły oczy kilkudziesięciu osób. W międzyczasie małymi grupami wchodziliśmy do Królewskiej Krypty, podchodząc do sarkofagu skrywającego szczątki dawnych władców Polski, który na ogół można podziwiać wyłącznie zza metalowej bramy.

Duch Analfabety krążył po ciemnych korytarzach...

Prosto z katedry pobiegłam do Książnicy Płockiej, gdzie wszystkich przybyłych witały czarownice w szpiczastych kapeluszach. A tłum gęstniał z każdą chwilą. Chętni do zabawy byli i młodzi ludzie, i ci starsi. Wszyscy w równym stopniu zaintrygowani.

Już na sam początek goście zostali uświadomieni, co ich czeka. Bliskie spotkanie z babą jagą to pikuś przy elfach i szkieletach, grasującej po bibliotece białej damie, a nawet duchu Analfabety. Kto odważny, musiał przejść przez lustro strzeżone przez dwóch zakapturzonych mnichów. Tam mógł oddać przetrzymaną książkę, nie obawiając się kary bibliotekarce przebranej za szkielet z zaiste upiornym makijażem albo posłuchać bajek w totalnej ciemności.

Wchodząc na górne piętro, dosłownie z każdego zakamarka wychodziły jakieś zjawy i upiory, na podłogach stały tajemnicze kufry, a przy drzwiach można było nawet spotkać pająka całkiem słusznych rozmiarów, wprost wymarzonego dla ludzi z arachnofobią.

Na szczęście elfy mocno nie psociły, głównie zajmowały się czytaniem bajek. Niestety, nie dało się tego powiedzieć o pewnym nadaktywnym duchu ulokowanym tuż przy bocznym wyjściu na dziedziniec, który straszył z gigantycznym zapałem każdego niewinnego przechodnia. Brrr, starczy tego straszenia. Uciekłam do Muzeum Mazowieckiego.

Groza w muzeum - straszy wypchany wilk...

Cóż, tu jakby spokojniej. Tylko frekwencja w prowizorycznym kinie mogłaby być – delikatnie ujmując, ciut wyższa, ale już nie na górnych piętrach. Chętnych nie brakowało na przykład na meble z muzealnej kolekcji. – Gdybym mogła, ustawiłabym sobie takie w sypialni – zaczęła marzyć jedna zwiedzająca salę na czwartym piętrze. Pewną dziewczynkę tak niesamowicie wystraszył wypchany wilk, że natychmiast uciekła schować się w bezpieczne ramiona mamy i za żadne skarby świata nie chciała więcej podejść do gabloty.

Okazuje się, że przez jedną noc i to dość krótką, bo trwającą do północy, nie dało się zobaczyć wszystkiego, a na odwiedziny czekało jeszcze choćby Muzeum Diecezjalne  czy Muzeum Żydów Mazowieckich, więc chyba trzeba by się tam wybrać... w ciągu dnia!

Fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE