reklama

Tylko u nas: Tajemnice maskotek Wisły

Opublikowano:
Autor:

Tylko u nas: Tajemnice maskotek Wisły - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościDwa sympatyczne misie, zabawiające publiczność podczas meczów piłki ręcznej w Orlen Arenie, to wcale nie panowie. Kogo najbardziej lubią nasze maskotki, czemu czasami jest im przykro i dlaczego kochają je Japończycy? Futrzaki szczypiornistów Wisły Płock zgodziły się zdradzić swoje tajemnice czytelnikom Portalu Płock.

Dwa sympatyczne misie, zabawiające publiczność podczas meczów piłki ręcznej w Orlen Arenie, to wcale nie panowie. Kogo najbardziej lubią nasze maskotki, czemu czasami jest im przykro i dlaczego kochają je Japończycy? Futrzaki szczypiornistów Wisły Płock zgodziły się zdradzić swoje tajemnice czytelnikom Portalu Płock.

Do Polski moda na maskotki przywędrowała wraz z transmisjami meczów koszykówki NBA. Orła upodobali sobie we Wrocławiu, Chorzowie i Wodzisławiu, koziołki – w Poznaniu, a pszczółkę – w Białymstoku. W Kielcach Vive ma dzika Kiełka, a siatkarski Fart - demonicznego kota o zielonych oczach, Wisła Kraków - smoka, Arka Gdynia – śledzia, Polonia Bytom – lwa, a GKS Bełchatów – mamuta. Niemal każdy duży klub ma swoja maskotkę, to obowiązkowy element drużyny. Ba, wręcz członek ekipy i to do zadań specjalnych. Maskotki mają zawsze kupę roboty: muszą zabawiać kibiców, pomagać stworzyć klimat dobrej zabawy, mobilizować do dopingu, częstować cukierkami i pozować do wspólnych zdjęć.

Zazwyczaj są postaciami anonimowymi, więc czasami wydaje im się, że wszystko im wolno. Kilka lat temu płocki miś na meczu Wisła – Pogoń Szczecin stał za bramką gości i ...wyzywał od najgorszych Radosława Majdana. Były reprezentacyjny golkiper przed dłuższą chwilę bacznie się rozglądał, nie widząc nikogo poza niewinnym misiem. A później nie mógł uwierzyć, że to właśnie maskotka „częstuje” go stekiem wyzwisk.


Po niedźwiedziu brunatnym, który widoczny był także na meczach szczypiornistów, pozostało już tylko wspomnienie. Ponoć kibic, który się wcielał w jego rolę, nie miał już czasu. Ale od roku, czyli od pierwszego meczu w Orlen Arenie, sekcja piłki ręcznej ma dwie maskotki – dwa identyczne misie. Jako pierwsi postanowiliśmy przybliżyć płocczanom ich sylwetki, zaprosiliśmy więc poczciwe futrzaki do redakcji.


Ewa to misiek nr 19.
Wiek? Wiemy, ale ...nie powiemy. Uchylimy tylko rąbka tajemnicy, że nadal jest do wzięcia! Bo misiek to misiek, ma tyle lat, ile sobie wyobrażają kibice, od maluchów, przed nastolatków, do panów na emeryturze. Ale zapewniamy: numery miśków absolutnie nie oznaczają ich wieku! Ewa jest farmaceutką w szpitalu na Winiarach.

Mariola to misiek nr 47.
Dwa numery maskotek dają 1947 – rok powstania klubu. Mariola pracuje w księgowości w Orlenie, jest także wolontariuszką przy różnych akcjach. Niestety, nie jest już stanu wolnego... My poznaliśmy nieniedźwiedzie buźki obu pań, bo w końcu niełatwo gadać o życiu z wielką miśkowatą głową, ale prawdziwe twarze maskotek Wisły – na ich wyraźne życzenie - muszą pozostać słodką tajemnicą. Nie możemy burzyć wyobrażeń fanów.

Mariusz Sobczak: Jak stałyście się maskotkami?

- W misie wcieliłyśmy się już tuż przed otwarciem Orlen Areny, czyli rok temu. Klub robił casting wśród widzów, ale podobno szło to słabiutko, a kandydaci ruszali się w stroju misia jak muchy w smole. Kilka godzin przed meczem dostałyśmy telefon od znajomego z SPR: - Przyjeżdżajcie, musicie pomóc! Nie wiedziałyśmy, o co chodzi i co będziemy robić, to było takie pogotowie ratunkowe w ciemno. Spróbowałyśmy, spodobało się i nam, i w klubie – bo gratulował nam sam prezes - więc zostałyśmy.


Znałyście się wcześniej?

Mariola:- Tak, znamy się od lat. Razem studiowałyśmy też na różnych kierunkach. Było zarządzanie na UW, rachunkowość i finanse, trochę budownictwo, mamy na koncie ukończony Włodkowic i Uniwersytet Łódzki. Przez pewien czas nawet razem mieszkałyśmy.


Jak wygląda praca misia?

Ewa: - To połączenie dobrej zabawy z dodatkowym zajęciem, bo za każdy mecz otrzymujemy skromne wynagrodzenie. Przychodzimy na halę godzinę przed meczem, mamy swoją szatnię, tam zakładamy strój. To dwie części – głowa i cała reszta. Gdy zawodnicy ruszają na rozgrzewkę i jest już trochę widzów, my też udajemy się na boisko i trybuny. Rozmawiamy z dziećmi, głaszczemy je, czasami częstujemy słodyczami.


Mariola: - Starszym widzom czasami siadamy na kolanach. Zachęcamy do dopingu, w przerwach biegamy, tańczymy, szalejemy. Bawimy się razem z widzami. Podzieliłyśmy się terenem na pół. Na początku rzecznik klubu Marcin Figura próbował nami dyrygować: - Leć tam, leć tu. Ale teraz już nie, mamy wolną rękę. Improwizujemy, ale czasami dochodzą nowości. Kiedyś grałyśmy dużą pompowaną piłką plażową, innym razem niby grałam na gitarze, a w tle Hendrix leciał.


A co w razie – odpukać – choroby w dniu meczu czy pilnego wyjazdu?

Mariola: - Jak mecz jest w tygodniu, to problemu nie ma, pracujemy do godz. 15. Ale już po razie opuściłyśmy pojedynek Nafciarzy. Ale nie ma problemu, bo jest misiek rezerwowy! Mamy koleżankę, chętnie pomaga, lubi to, nawet czasami pyta, czy nie będzie potrzebna. Śmiejemy się, że misiek rezerwowy czyha na to stanowisko. Ale nie oddamy tego zajęcia, za bardzo już je polubiłyśmy. To takie fajne oderwanie od rzeczywistości, a do tego trochę zapłacą. To nasz żywioł, bo jesteśmy rozrywkowe, lubimy imprezy, kluby, taniec, kino, teatr.


W tych grubych strojach to wam chyba gorąco?

Ewa: - Chyba? To jest masakra, nauczone doświadczeniem już niewiele zakładamy pod strój, bo ugotować się można. Materiał to jakaś katastrofa, żadnego przewiewu. Po dwóch godzinach jesteśmy mokre i wykończone jak po saunie. Ja mam sektor, gdzie jest dużo dzieci. Jak siadam na schodkach, to chodzą po mnie, nawet po głowie, przewracają. Są takie milusińskie, ale to wyczerpujące, bo ja się prawie gotuję. No i żeby dobrze widzieć, a patrzymy tylko przez paszczę, musimy wysoko zadzierać głowę, to męczy. Zwykle noszę okulary, ale na mecze oczywiście nie zakładam, momentalnie by zaparowały. I tak czasami niewiele widzę. A stroje za każdym razem zabieramy do domu do prania. I do naprawy, ostatnio pękły mi spodenki, jeszcze nie zszyłam.


Mariola: - A u mnie raz „oczko poszło temu misiu”. To zajęcie wymaga świetnej kondycji. Słyszałam, że na Euro 2012 osoby mają się zmieniać w stroju maskotki co 20 minut, takie są zalecenia. My musimy wytrzymać aż dwie-trzy godziny. Pot cieknie strumieniami, więc cellulit nam nie grozi, to darmowa sauna. Tragedią jest pierwszy mecz w sezonie, to taki szok dla organizmu, że niektórzy by zemdleli. Słyszałam, że są osoby, które tracą nawet do czterech kilogramów! Dlatego miś się czasem wachluje. Ale za to strasznie dużo pijemy, ze dwa litry wody mineralnej na mecz. Minimum. Marcin Figura zaproponował, byśmy po każdej bramce dla Wisły biegały z radości jak szalone wzdłuż linii. Nie da się. Po kilku takich przebieżkach chyba bym padła. A stroje są dla nas za duże, bo były przygotowane z myślą o wysokich mężczyznach.


Wszyscy reagują na widok misia pozytywnie?

Mariola: - Raczej tak. Lubią nas wszyscy minus jeden pan. Jak usiadłam obok niego, to wypalił: – Ja pani nie lubię, proszę mnie nie dotykać.


Bardzo lubią nas dzieci, choć gdy jakieś maleństwo się boi, to odchodzimy, nie stresujemy. Nic na siłę. Dziecko popatrzy, oswoi się i za któryś razem już problemu nie ma. Są też na sali nasi wielbiciele, pewien gość zawsze mi mówi, że tańczyłam dziś super. Jeszcze lepiej niż ostatnio.


Ewa: - Kontakt jest na tyle sympatyczny, że widzowie nawet czasami częstują nas lizakami i cukierkami. Chociaż ostatnio chłopczyk z podstawówki chciał mnie zrzucić ze schodów, tak dla zabawy. Dostał reprymendę od nauczycielki i przyszedł przeprosić. Nawet starsze panie nas lubią, mówimy do nich „dziewczynko”.


Ale miś to przecież facet, tymczasem w Orlen Arenie jego rolę pełnią dwie kobiety.

Ewa: - No właśnie, na początku większość myślała, że jesteśmy facetami. Nastolatki się przytulały, robiły zdjęcia. A jak się odezwałam, to odskakiwały mocno zaskoczone.


Mariola: - Teraz już stali bywalcy wiedzą, kto jest w środku. Ale twarzy oczywiście nie widzą i nie zobaczą. Jako miśki mamy pewne przywileje - możemy na przykład bezkarnie siadać na kolanach, obejmować kogoś. Gdy to robię, to po kilku zadaniach słyszę, że rozmówca czuje się dziwnie, bo nie wie, jak wyglądam. Mam spory ubaw, gdy bezceremonialnie wkręcam się na kolana chłopakowi, czule obejmowanemu przez dziewczynę. I odwrotnie - „odbijam” dziewczynę, przytulaną przez chłopaka, ale wtedy jest kabaret!


Kibice rywali też was lubią?

Ewa: - Tak, odnoszą się sympatycznie, pozdrawiają. Raz robiliśmy wspólne zdjęcie, chyba to nawet była grupa z Kielc. Nas się nie da nie lubić. Ostatnio musiałyśmy się wdrapać do sektora mediów, bo panowie z Polsatu Sport poprosili o zdjęcie z nami.


A zawodnicy i sędziowie?

Ewa: Zawodnicy są fajni, wyluzowani, lubią nas. Mam spory ubaw, gdy Luka Dobelsek wyraźnie i dokładnie mówi do mnie: „Miś dziewiętnaście”. I to na tyle naszego gadania. Lubimy naszego młodziutkiego bramkarza Bartosza Dudka, też jest troszkę misiowaty. Tylko dlaczego wciąż mówi do mnie „proszę pani”? Chłopak ma 20 lat, a ja stara przecież nie jestem...

Trochę szalejemy, gdy zawodnicy udzielają wywiadów telewizji. Po meczu Ligi Mistrzów z Rosjanami skakałam w tle, wkładałam głowę przed kamerę. A gdy się wypowiadał Piotrek Chrapkowski, to dyskretnie go łaskotałam. Ale twardy jest, zachował kamienną twarz. Z zawodnikami bywa też ryzykownie. Raz dostałam piłką w głowę podczas rozgrzewki. Przypadkowo. Nie był to na szczęście mocny rzut, lecz podanie przez całe boisko. Uderzenie trochę zamortyzował potężny łeb misia.

Mariola: Przed rokiem fantastyczny w zabawie był kilkuletni synek Vegardha Samdahla, ale niestety już opuścił Płock. Teraz bardzo nieśmiało zaczepia nas synek Nikoli Eklemovica. Sędziowie też są super, wyluzowani. Bardzo lubimy też trenera Krzysztofa Kisiela. I spikera oraz masażystę. Choć zastanawiam się, dlaczego my się nie łapiemy na masaże? Przecież jesteśmy częścią ekipy. Mnie pewien gracz raz przewrócił na parkiet, ale tak dla zabawy. A w wakacje podczas turnieju Japończycy wyznawali nam miłość:- Kocham cię – mówili czystą polszczyzną. Śmiechu było mnóstwo. A swoją drogą po opuszczeniu przez nich szatni po meczu panie sprzątające były w szoku. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziały: tam nie było nawet jednego papierka, taki porządek!


Macie kontakt z innymi maskotkami?

Mariola: - Znamy Wiewióra z Olsztyna. To Sebastian, młody chłopak, świeżo po ślubie. Był w Orlen Arenie na jednym meczu. Mnóstwo śmiechu było, jak się w pełnym stroju witał z naszym prezydentem miasta. - Jestem Sebastian z Olsztyna – zwrócił się do prezydenta. A ten odparł: -Cześć, jestem Andrzej z Płocka.


Ewa: - Czasami na akcjach charytatywnych bywa Orzeł, maskotka Orlenu,. Ale raczej się nie wczuwał w atmosferę. Nasi kibice nas szybko „naprostowali”, byśmy się z nim nie zadawały. Pozostałych maskotek nie znamy, bo klub nas nigdzie nie zabiera. Raz byłyśmy na imprezie charytatywnej w galerii handlowej, innym razem przy wręczaniu medali za awans do pierwszej ligi szczypiornistkom Jutrzenki Płock. Ale przy wielkiej fecie przed ratuszem po złotym medalu o nas zapomnieli, chociaż tam maskotki chyba by się bardzo przydały.


O miśkach coraz głośniej, bo jesteście już na Facebooku.

Mariola: - Tak, to nasz pomysł, mamy już około 400 znajomych, przybywa ich błyskawicznie. Bawimy się tym obie, załączamy zdjęcia, komentujemy. Coraz więcej osób nas zaprasza.


Rozumiem, że lubicie piłkę ręczną?

Mariola: - Hm.. No... Pierwszy raz na meczu szczypiorniaka byłam właśnie rok temu, gdy stałam się miśkiem... A po kilku meczach z Vive załapałam, kto to jest ten Wenta. I który to. Ale oczywiście kibicuję naszym.


Ewa: - Ja lubię raczej piłkę nożną, taką w telewizji, na nasz stadion nie chodzę. Ale po wiosennym mistrzostwie w Orlen Arenie było fantastycznie, pachniałyśmy szampanem, bo lał się strumieniami.


Wasz popisowy numer to...

Mariola: - Podchodzimy do kogoś i pytamy: - Umiesz tak? Po czym podnosimy głowę misia i kręcimy nią szalone kółeczka dookoła szyi. Efekt, czyli uśmiech, murowany!


Ale z was się nie da pośmiać?

Ewa: - Ależ da się. Zresztą same się z siebie śmiejemy. Gdy ktoś prosi o wspólne zdjęcie, stoimy w pełnym rynsztunku, a gdy błyska flesz, uśmiechamy się do zdjęcia – bez sensu, bo przecież naszych twarzy nie widać, są pod łbem misia..... I tak za każdym razem. Ale to instynktowne, ile zdjęć, tyle uśmiechów.


A o czym marzycie?

O wyjeździe na mecz Wisły w Lidze Mistrzów, na przykład do Hamburga. Albo na jakiś inny, ligowy. Bo czujemy się częścią ekipy, a nie zawsze się o nas pamięta. Ostatnio przyszły jakieś koszulki do klubu, ale dla nas nie było. I na klubową Wigilię też nikt nie zaprosił...

 

Więcej zdjęć maskotek Wisły Płock w naszej galerii -

fot. Tomasz Miecznik / Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE