Nasi czytelnicy mieli w weekend średnio sympatyczne spotkanie oko w oko z agresywnym lisem. Łącka policja zapewnia, że napastliwy rudzielec jest już na cenzurowanym, a powiatowy lekarz weterynarii podejrzewa, że rudy agresor nie był chory na wściekliznę, bo dzięki właśnie rozrzucanym szczepionkom problemu z ta chorobą nie było od lat.
Podpłocki las w Matyldowie, sobota, około 19.00. Małżeństwo wypoczywające na działce wybrało się na wieczorny spacer z psem. Nagle z krzaków wyskoczył lis i co sił w rudych łapach pędził rozwścieczony w kierunku równie już oczywiście wściekłego psa naszych czytelników. Pan Artur dzielnie próbował przestraszyć atakujące zwierzę, dziarsko ruszył w jego kierunku, ale tupanie nogą i machanie rękami niewiele pomogło. Rudy zacietrzewiony agresor nadal usiłował dopaść wijącego się na smyczy psa. Sposobem na obezwładnienie napastnika okazało się dopiero jaskrawe światło latarki prosto w lisie ślepia, co przytomnie uczyniła płocczanka. Gdy oszołomiony tym wynalazkiem lis próbował zorientować się w swym położeniu, płocczanie szybko wbiegli na teren działki i razem z psem zamknęli się w domu. – Na tym terenie mieszka ogromnie dużo lisów, często je widzimy, jak przemykają po lesie czy przebiegają wiejskie drogi – mówiła nam płocczanka. – Ale pierwszy raz spotkaliśmy się z atakującym lisem. Baliśmy się, że może jest wściekły, chociaż na drzewach pełno ogłoszeń o szczepionkach. Ale tu odpoczywa wiele rodzin z małymi dziećmi, z psami…
O spotkaniu z dziwnym lisem jeszcze tego samego wieczora została więc powiadomiona płocka policja, która odesłała z kolei do policji w Gąbinie. Dyżurny gąbińskiej policji obiecał powiadomić w niedzielę policję w Łącku. – Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z myśliwymi, ale lis oczywiście zdążył się oddalić z tamtych okolic, trzeba też pamiętać, że myśliwi nie mogą odstrzelić zwierzęcia w odległości do 100 m od zabudowań, no chyba że akurat atakuje – poinformował nas dyżurny z łąckiego posterunku i poradził: – W takich sytuacjach zawsze warto zgłosić się do policji, dyżurni dysponują danymi kontaktowymi do myśliwych i na pewno się tym zajmą. A swoją drogą, trzeba pamiętać, że nie każdy lis, który zbliża się do ludzi, musi być od razu wściekły. Na przykład podstawówka w Łącku ma swojego zaprzyjaźnionego, obłaskawionego liska, który przychodzi pod szkołę i jest bardzo sympatyczny.
W to, że rudy agresor był chory na wściekliznę, raczej wątpi też Stanisława Gołębiowska, zastępczyni powiatowego lekarza weterynarii. – Krótko mówiąc: wścieklizna jest chorobą śmiertelną i nieuleczalną, tak dla zwierząt, jak i dla ludzi, więc trzeba zachować ostrożność – wyjaśnia dr Gołębiowska i od razu uspokaja: - Ale rozrzucamy szczepionki przeciw wściekliźnie dwa razy w roku, badamy w laboratorium wszystkie padłe lub odstrzelone lisy i od bez mała 10 lat nie zanotowaliśmy wścieklizny na naszym terenie ani u zwierząt dzikich, ani domowych. Nie ma się czym martwić zwłaszcza w sytuacji, w której nie doszło do pokąsania czy nawet zadrapania przez lisa – gdyby doszło do bezpośredniego kontaktu, trzeba koniecznie zgłosić się do lekarza medycyny (jeśli spotkało to człowieka) albo do lekarza weterynarii – pies powinien być obserwowany przez 3 miesiące od zdarzenia, nawet jeśli był szczepiony przeciwko wściekliźnie.
Ponieważ raczej nie jest możliwe, by rudy napastnik był chory na wściekliznę, lekarka podejrzewa, że jego skądinąd dość nietypowe zachowanie mogło wynikać z wejścia obcych na jego terytorium – byłby to taki lisi gest obronny wynikający ze strachu. Nasza rozmówczyni podkreśla jednak, że zawsze warto być czujnym i zgłaszać spotkania z podejrzanie się zachowującym zwierzęciem. – Objawy wścieklizny są zależne od stadium choroby – wyjaśnia dr Gołębiowska. – Najbardziej popularne są oczywiście ataki szałowe, agresja, ślinienie aż po okres spokojniejszy, gdy zwierzę podchodzi do ludzi, nie rzuca się na nich, wygląda na oswojone.
Aktualnie w podpłockich lasach rozprowadzana jest właśnie szczepionka dla lisów przeciwko wściekliźnie, o której mówiła zastępczyni powiatowego lekarza weterynarii. Akcja szczepienia doustnego lisów wolno żyjących trwa od 9 do 23 września. Polega na tym, że z samolotów na pola, łąki i lasy zrzucane są kilkucentymetrowe zielono-brązowe kostki o intensywnym rybim zapachu. Mazowiecki Wojewódzki Lekarz Weterynarii apeluje: przez dwa tygodnie od zrzutów szczepionki należy ograniczyć zbiorowe polowanie, nie spuszczać ze smyczy psów ani kotów. Każdy kontakt człowieka z pachnąca rybą kostką trzeba natychmiast zgłosić lekarzowi, zwierząt domowych i gospodarskich – weterynarzowi. Warto też nadmienić, że dotknięcie kostki przez człowieka spowoduje, że żaden lis jej nie tknie.
Małgorzata Rostowska, Fot. i komunikat o szczepieniach: UMP
Rozwścieczony lis zaatakował płocczan
Opublikowano:
Autor: Małgorzata Rostowska
Przeczytaj również:
WiadomościNasi czytelnicy mieli w weekend średnio sympatyczne spotkanie oko w oko z agresywnym lisem. Łącka policja zapewnia, że napastliwy rudzielec jest już na cenzurowanym, a powiatowy lekarz weterynarii podejrzewa, że rudy agresor nie był chory na wściekliznę, bo dzięki właśnie rozrzucanym szczepionkom problemu z ta chorobą nie było od lat.
Polecane artykuły:
wróć na stronę główną
ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.
e-mail
hasło
Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE