Przedsiębiorca chce wywieźć prezydentów na taczkach. Ratusz się broni

Opublikowano:
Autor:

Przedsiębiorca chce wywieźć prezydentów na taczkach. Ratusz się broni - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości We wtorek na starówce pojawiły się taczki, a na nich trzy nazwiska: prezydenta Płocka, jednego wiceprezydenta i dyrektorki w ratuszu. Tak protestował deweloper. Co zrobili urzędnicy? Wyjęli plany i oświadczenie Andrzeja Nowakowskiego. - W Płocku nie było, nie ma i nie będzie przyzwolenia na pozaprawne działania deweloperów próbujących wymusić na władzach miasta legalizację samowoli budowlanych! - ostro zapowiedział Ratusz. I złożył zawiadomienie do prokuratury.

We wtorek na starówce pojawiły się taczki, a na nich trzy nazwiska: prezydenta Płocka, jednego wiceprezydenta i dyrektorki w ratuszu. Tak protestował deweloper. Co zrobili urzędnicy? Wyjęli plany i oświadczenie Andrzeja Nowakowskiego. - W Płocku nie było, nie ma i nie będzie przyzwolenia na pozaprawne działania deweloperów próbujących wymusić na władzach miasta legalizację samowoli budowlanych! - ostro zapowiedział Ratusz. I złożył zawiadomienie do prokuratury.

Deweloper protestuje w centrum Płocka, a Ratusz odpiera zarzuty. W tym wszystkim są jeszcze mieszkańcy z jednego z bloków przy ul. Żyznej, którym bynajmniej nie jest do śmiechu. Zapłacili za nowe mieszkania, urządzili się, a później nadeszła informacja, że te ich lokale powstały nielegalnie.

W 2008 roku deweloper Stefan Karczewski wystąpił o pozwolenie na postawienie bloku przy ul. Żyznej 41, następnie także Żyznej 43 i 45 na osiedlu nad Rosicą. Pozwolenie otrzymał, bloki postawił, mieszkania sprzedał. Wszyscy powinni być zadowoleni, ale tak się nie stało. Mieszkańcy zapłacili spore pieniądze, a tu okazuje się, że ci z ostatniego piętra nie mają prawa własności do lokalu, w związku z czym ani go nie sprzedadzą, ani nie zabezpieczą kredytu hipoteką. Sprawę opisywaliśmy w ubiegłym roku.

[ZT]9851[/ZT]

Od początku

Deweloper wybudował dwa bloki zgodnie z uzyskanym pozwoleniem na budowę, wiosną 2013 roku zwrócił się z prośbą o wydanie pozwolenia na użytkowanie trzeciego. I znów otrzymał taką zgodę od Powiatowego Inspektora Budowlanego, ale urzędnicy z ratusza zwrócili już uwagę na ostatnie piętro przy Żyznej 45. Zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego, można było postawić blok pięciokondygnacyjny, wliczając w to poddasze. Tymczasem firma zbudowała blok pięciokondygnacyjny, ale do tego dodała poddasze. Wyjaśniano urzędnikom, że to poddasze nie będzie zagospodarowane w inny sposób niż na pralnie i suszarnie. Ostatecznie deweloper tak podzielił jego metraż, że powstały kolejne mieszkania, na co nie wyraził zgody nowy Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego. Powiadomił Wojewódzkiego Inspektora, ten unieważnił poprzednią decyzję. W takim razie Stefan Karczewski odwołał się Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego.

W Ratuszu dowodzili, że są kolejne nieprawidłowości w innym bloku, także postawionym przez należącą do Stefana Karczewskiego firmę Inbud. Z powodu podziemnego garażu również nie ma zgodności z obowiązującym planem zagospodarowania przestrzennego. Znów za dużo kondygnacji. W rezultacie wojewoda unieważnił pozwolenie na budowę nie jednego, ale już dwóch budynków. Osoba, która wydała wadliwe pozwolenie na budowę dla Karczewskiego, straciła pracę w płockim Ratuszu. Z posadą pożegnał się też Powiatowy Inspektor Budowlany, który wydał pozwolenie na użytkowanie trzeciego bloku.

Mieszkańcy przestraszyli się, że Ratusz nakaże rozbiórkę ostatniego piętra. Aby pozwolić sobie na własne „M” zaciągnęli kredyty w bankach. Tymczasem Stefan Karczewski utrzymywał, że wystarczy jedynie zmiana planu miejscowego, potrzebna jest tu wyłącznie dobra wola urzędników. Nie wspominało się o kosztach planu, który w tym przypadku musiałby pokryć Ratusz. Tak sytuacja wyglądała jeszcze w 2015 roku.

Protest z taczkami

Teraz najpierw pojawiła się informacja o proteście na Facebooku. Postulatów było bez liku w stylu „Pozbądźmy się kliki prezydenta”, „Dość zadłużania miasta”, „Żądamy większej otwartości PKN Orlen”, „Żądamy obniżenia opłat handlowych dla drobnych producentów warzyw i owoców”, „Katolicki Płock nie chce niemoralnego prezydenta”, „Czas skontrolować remonty kamienic”, „Dość kolesiostwa”. W tym barszczu było tyle grzybków, że aż zniknęła sprawa, o którą w zasadzie tu chodziło. Czytamy resztę postulatów. Pojawia się kolejne żądanie o uwzględnienie w miejscowych planach interesu mieszkańców i płockich przedsiębiorców. Pada pytanie, dlaczego za błędy urzędników miasta mają płacić mieszkańcy i przedsiębiorcy. I wreszcie jeszcze jeden postulat, aby przy budowie dróg obowiązywały wszystkich takie same, sprawiedliwe kryteria. 

W proteście przed ratuszem w samo południe we wtorek wzięli udział pracownicy firmy Inbud. Pojawił się także Stefan Karczewski. Twierdził, że jest zmuszony do zwolnień. Na liście ma 108 nazwisk. W ich imieniu przemawiała pani Renata, która od 17 lat pracuje u dewelopera. Ma umiarkowany stopień niepełnosprawności.

- Przykro mi, że musieliśmy tu przyjść i bronić swoich miejsc pracy – mówiła.

Apelowała do prezydenta, aby „nie niszczył firmy, tylko dał im pracować”. - Czego obawia się prezydent? - pytali rozżaleni. - Obarcza nas kosztami swojej nieudolności. Niech wraca do szkoły, a nie zarządza miastem. Po co nam taka armia urzędników, do których trzeba iść pół kilometra, aby im się pokłonić?

Taczki ustawiono tak, aby każdy je zobaczył. Na nich doklejono kartki z trzema nazwiskami: prezydenta Andrzeja Nowakowskiego, wiceprezydenta Jacka Terebusa i dyrektorki Wydziału Rozwoju i Polityki Gospodarczej Miasta, Anety Pomianowskiej-Molak.

Porozmawiajmy o drodze

- Niczego nie nadbudowaliśmy, wszystko odbyło się z pozwoleniami – zapewniał Stefan Karczewski. Twierdził także, że to cale zamieszanie spowodowały błędy urzędników, a teraz to on ma problemy. Ratusz wymaga od niego budowy drogi. - Jestem człowiekiem uczciwym, a kiedy mecenas podpowiada, że nie powinienem jej budować, to ja go słucham.

Drogi wciąż nie ma, leżą tylko płyty. - Przecież nie obarczę mieszkańców dodatkowymi kosztami budowy tej drogi – dodawał Karczewski. Według niego jest na to za późno, mieszkania zostały już sprzedane. - Sumienie mi na to nie pozwala. A to koszt 1 mln 300 tys. zł – rozkładał ręce. Jego zdaniem to miasto powinno zbudować tę drogę, a nie on.

Osobną sprawą jest normatyw parkingowy, czyli uregulowanie, ile miejsc parkingowych przysługuje na jedno mieszkanie. - Teraz Ratusz żąda już nie jednego, lecz dwóch miejsc postojowych, na co nie ma miejsca – żalił się przedsiębiorca budowlany.

Prezydent: Nie jestem producentem... wina

Na dzień przed demonstracją zapadła decyzja o konferencji prasowej, aby urzędnicy mogli także wypowiedzieć się w temacie. Dziennikarze otrzymali pisemne oświadczenie prezydenta w związku „z pomówieniami w różnych środkach przekazu”. Andrzej Nowakowski punktował: nie ma zaniechań ze strony Ratusza, które zmusiłyby firmę Inbud do zwolnień o takiej skali, odbywały się także spotkania z mieszkańcami z ul. Żyznej. Ponadto:

- Nie znamy przypadków przyśpieszenia procedowania planów miejscowych i rozróżniania dla „swoich” i „nieswoich” czy też nie ma związku między niespełnieniem przez inwestora PPU Inbud przepisów prawa (liczne samowole budowlane i środowiskowe, liczne braki w składanych do ratusza wnioskach) a cenami mieszkań w Płocku. Władze reagują na każdy znany przejaw bezprawia, a w przypadku firmy PPU Inbud łączy się ona z obłudą polegającą na skierowaniu winy i oburzenia mieszkańców z ul. Żyznej na prezydenta i urzędników. Dlatego 22 września 2016 roku złożyłem do Prokuratury Rejonowej w Płocku pismo w tej sprawie. Płock jest miastem otwartym na inwestorów i wspierającym budownictwo mieszkaniowe. Nie można jednak tego utożsamiać z przyzwoleniem na bezprawie działania nieodpowiedzialnych inwestorów. Wobec wielu pomówień na portalu Facebook rozważam wystąpienie na drogę sądową. A odnosząc się nieco żartobliwie do ulotek PPU Inbud z tekstem „WINA NOWAKOWSKIEGO WINA” oświadczam, że nie jestem producentem, dystrybutorem, nie prowadzę także rozlewni ani innej działalności gospodarczej związanej z WINAMI”.

Kto tu kogo oszukał?

Obecny na konferencji wiceprezydent Jacek Terebus oświadczył, że najpierw należy odpowiedzieć na jedno podstawowe pytanie, kto tu właściwie kogo oszukał. W jego odczuciu to Stefan Karczewski opowiadał mieszkańcom zanim doszło do sprzedaży lokali, że powstanie także droga do ich bloku, ponieważ działka nie miała dostępu do drogi publicznej.

- Jako deweloper wiedział, że tę drogę musi wybudować, to również droga przeciwpożarowa.

Zapewniano, że tam nawet klatki schodowe są za małe na drogi ewakuacyjne. 

Terebus podkreślał, że nikt nie wymaga od Karczewskiego pokrycia kosztów całej drogi. One rozbiją się na jeszcze jednego dewelopera i na Ratusz. Przyznano jednak, że kwota 1 mln 300 tys. zł jest prawdziwa, podobnie jak sprawa z normatywem parkingowym.

W dodatku Stefan Karczewski w postulatach przywołuje art. 16 Ustawy o drogach publicznych, czyli że „budowa lub przebudowa dróg publicznych spowodowana inwestycją niedrogową należy do inwestora tego przedsięwzięcia”, ale... Jednocześnie utrzymuje, że to nie on pełni funkcję inwestora, tylko mieszkańcy. On tylko obiecał im usługę w postaci mieszkań, za którą zapłacili, zainwestowali w nią pieniądze. Zdaniem wiceprezydenta deweloper po prostu zrzuca sprawę na ich barki. Na konferencji dawano przykład budowy drogi pod lasem, kiedy brakuje infrastruktury. To deweloper musi zaprezentować układ komunikacyjny, inaczej nie wybuduje osiedla. Zdaniem urzędników to samo pozwolenie z 2008 roku dotyczyło budowy osiedla i drogi, Stefan Karczewski musi nim dysponować. - Nigdy nie zostało przeniesione na miasto – zwracała uwagę Aneta Pomianowska-Molak.

Po drugie, to Stefan Karczewski nadzorował budowę osiedla. - Kto tu więc poświadczył nieprawdę Inspektorowi Nadzoru Budowlanego, że wszystko odpowiednio wykonał? - pytał retorycznie wiceprezydent. Przypominał, że w bloku miało powstać 58 mieszkań, a nie 72 (przypomnijmy, że poddasze miało być nieużytkowe).

I wreszcie po trzecie, Ratusz starał się znaleźć dogodne rozwiązanie dla mieszkańców, aby ci dostali akty notarialne na mieszkania. - W zasadzie wyzerowano wszystkie pozwolenia pana Karczewskiego, więc na dobrą sprawę powinno dojść do rozbiórki poddasza – podkreślał wiceprezydent. Zapadła jednak decyzja, aby pójść na rękę mieszkańcom i zmienić plan miejscowy. Tyle że taka procedura trwa rok. - Teraz plan jest gotowy, a co robi pan Karczewski? Torpeduje go. My chcemy zalegalizować to piętro, a on wysuwa żądanie o kolejne dwa! - nie pojmował Terebus. Stefan Karczewski uważał, że bloki powinny być na tym terenie wyższe (urzędnicy informowali o dopuszczeniu takich do 21 metrów wysokości). Obecnie obowiązuje jeszcze stary miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, więc przy tym nowym developer powinien wystąpić o nowe pozwolenie na budowę, które uwzględniałoby dodatkowe piętra. - Domaganie się dwóch dodatkowych kondygnacji nie pomaga mieszkańcom – zapowiadał wiceprezydent. - My tylko staramy się wyprostować poprzednie zaniechania.

A już zwłaszcza nie pomoże im taki scenariusz, kiedy Stefan Karczewski zaskarży nowy plan zagospodarowania (ostrożnie planuje się jego przedstawienie radnym w październiku). - Dziś to nie mieszkańcy demonstrowali, tylko pan Karczewski – podkreślał Jacek Terebus na konferencji.  

[ZT]13502[/ZT]

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE