reklama

Praca. Znienawidzony urzędas i dobry szef

Opublikowano:
Autor:

Praca. Znienawidzony urzędas i dobry szef - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościW poniedziałek w Ratuszu przekonywano, że coś interesującego przy odrobinie chęci można znaleźć nawet w instrukcji obsługi pralki. Było też o metodzie na babcię w chmurze, wymienianiu się lewymi pieczątkami w McDonaldsie i o tym, dlaczego niektóre matki wychowują niemoty życiowe. Wszystko podczas niecodziennej konferencji.

W poniedziałek w Ratuszu przekonywano, że coś interesującego przy odrobinie chęci można znaleźć nawet w instrukcji obsługi pralki. Było też o metodzie na babcię w chmurze, wymienianiu się lewymi pieczątkami w McDonaldsie i o tym, dlaczego niektóre matki wychowują niemoty życiowe. Wszystko podczas niecodziennej konferencji.

Jedenaście osób, w tym menadżerowie, architekci, handlowcy, ludzie mediów i reklamy, prowadzący własne firmy - wszyscy dzielili się w poniedziałek swoimi życiowymi historiami w auli płockiego Ratusza, aby nauczyć słuchaczy myśleć kreatywnie bez poddawania się presji otoczenia. Przez pięć godzin próbowali dostarczyć odpowiedzi na pytanie, czy bezrobocie to zagrożenie, czy może raczej szansa. Radzili, jak nie dać się zwariować rzeczywistości, tylko nauczyć sobie w niej lepiej radzić.

– Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – powtarzała menadżerka Edyta Łasińska. Jednak trzeba zacząć od rozgniecenia pewnego robaka, czyli wiecznego odwlekania w czasie. W przeciwnym razie dojdzie do autosabotażu. Sami storpedujemy własne pomysły. Poza mobilizacją potrzebne są jeszcze ciężka praca i gruntowne przemyślenie własnych pragnień. Musimy się zatrzymać i odpowiedzieć sobie na pytania, czy funkcja prezesa to szczyt marzeń i czy potrafimy złożyć podpis pod zwolnieniem 60 osób. Trzeba umieć czerpać radość z bycia w towarzystwie innych ludźmi. - Odrzuciłam pracę za duże pieniądze, ponieważ odkryłam, co tak naprawdę sprawia mi największa radość, a jest to praca w mediach i takie spotkania – przekonywała.

Oszustwo czy kreatywność

O byciu szefem i związanych z tą funkcją pułapkach mówił Paweł Smoczkiewicz, wieloletni handlowiec. Uskarżał się na ogromny brak zaufania na linii pracownik - zwierzchnik. Podał przykład firmy farmaceutycznej, której przedstawicielom handlowym nakazano zbieranie pieczątek z odwiedzanych przychodni. - W pewnym momencie wzajemnie sobie pomagali. Wpadli nawet na pomysł, aby samemu zrobić pieczątki. Wymieniali się nimi w McDonaldzie. Czy to oszuści, których nie warto zatrudniać, czy może fantastyczni, kreatywni ludzie, którym ktoś zmienił cel działania? – dociekał. - Gdy budowałem dom, sam co trzy dni dowoziłem ekipie budowlanej alkohol. Wieczorem lubili trochę wlać do szklanki, ale nikt nigdy nie był pijany. Raz zapomniałem dać im fundusze na transport materiałów. Następnego dnia oddali z tej sumy połowę. Ale jak to? – dziwił się. – Okazało się, że pojeździli po wsi i znaleźli tańsze. Dlatego warto zaufać pracownikowi - przekonywał.

Ponadto apelował, aby nie dać się wciągnąć w długie narady, z których niewiele wynika i w nic niewnoszące procedury, które w przypadku małych firm na początku działalności są zdecydowanie mniej istotne niż obroty finansowe. - Jedna taka wprowadza ISO od sześciu lat. Wierzą, że procedury usprawnią funkcjonowanie. Tymczasem potrafią udusić małą firmę.

A czy u szefa można szukać wsparcia? Według architekta z Niepołomic, owszem. Na początku przyszło mu pracować jako „znienawidzony urzędas”. Zirytowany nadmiernym formalizmem zaczął planować wyjazd do Londynu, co skutecznie zatamowała jego pięcioletnia córeczka. – Powiedziała do mnie „tato, ja chcę zostać, nie opuszczę swojego placu zabaw – więc nie miał innego wyjścia, jak szukać szczęścia na miejscu.

Adam Twardowski obecnie pracuje w niepołomickim magistracie. Obsługuje inwestorów, koordynuje prace budowlane i zajmuje się planowaniem przestrzennym. - Zauważyłem, że starszy facet potrafi załatwić prawie od ręki pozwolenie na budowę. Wszystko dzięki szacunkowi do drugiego człowieka – natomiast on ceni aktywność i chwali współpracę z więźniami z zakładu karnego przy wykonywaniu prac interwencyjnych. Uważa, że bardziej doceniają pracę niż bezrobotni. Wymyślił nawet na własny użytek system przekazywania energii społecznej. - Niezależnie od stanowiska szanujmy swoją pracę - podkreślał. - Jeśli ktoś nas częstuje ciastkiem, weźmy, aby sprawić mu przyjemność. Ekipa budowlana niewiele rozumie z wielostronicowych dokumentów. O wiele lepiej jest podejść do majstrów i odręcznie wykonać dla nich rysunek. Ważne, aby wychylić się znad papierów.

Sam przy biurku spędza maksymalnie godzinę dziennie, resztę w terenie i bezpośrednio z ludźmi. To daje mu energię. Przy tworzeniu schetynówki doszło do blokady na budowie. W rezultacie toczyły się ciężkie rozmowy, co było niepotrzebną stratą czasu. - Dlatego następnym razem poprosiliśmy ludzi, aby wcześniej wypowiedzieli się co do projektu jeszcze zanim złożyliśmy papiery o wydanie pozwolenia na budowę. Przy stawianiu domu spokojnej starości mieszkańcy sami z siebie donosili budowlańcom herbatę i kawę.

Od zakochania aż do walizek na klatce

Co to jest rozum? Od takiego pytania rozpoczął swój wykład Marek Rożalski, coach i wykładowca. - Półtora kilo między uszami – odpowiadał sam sobie. - Nie myślimy mózgiem, tylko umysłem. Pewnych procesów, które w nim zachodzą, jesteśmy świadomi, ale innych już nie. Tyle rzeczy dzieje się na poziomie nieświadomym, rozdwajają się końcówki włosów, rosną paznokcie – tłumaczył. – To niezwykły komputer pracujący przy setkach procesów – przy którym reszta pracuje raczej jak stary komputer atari.

Nadświadomość można wyjaśnić jako rodzaj pewnej wiedzy. Jak przy zakochaniu, kiedy od razu wiadomo, że ktoś nam odpowiada. - Aby zdobyć daną kobietę, trzeba do niej podejść. Zacząć działać. Zaprosić do kina – i w ten sposób wkraczamy na poziom świadomości. Z kolei podświadomość to taka szufladka z napisem „mieć i bać się strat”. – Potem już dostrzegamy krzywe nogi naszej wybranki, niezbyt sympatycznego brata. Pomimo starań, czyjeś walizki lądują na klatce schodowej. Może nawet dochodzi do zdrady. Będzie kolejna Pelagia czy Zosieńka i wszystko zaczyna się od początku – ponieważ czy chodzi o pracę, związek czy rozmowę, obowiązuje ten sam model, którego częścią staje się syndrom wypalenia. Umysł buntuje się i sabotuje naszą pracę.

Jak z tego wybrnąć lub uniknąć? Pomocne okazują się ścieżki kariery, stawianie kolejnych wyzwań przed pracownikiem. Na tym polega zadanie sprawnego HR-owca. Także dziecko pragnie przytulenia przez matkę. - Nikt nie zdradza bez powodu. Bo czym jest seks, jak nie próbą doświadczenia bliskości chociażby przez chwilę – dowodził, nawet trochę postraszył. - Jeśli pozwolicie na wypalenie, to zasługujecie na dekapitację, bo to prosta ścieżka do uzależnień. Odrzuca się ryzyko. Kobiety mają dobry pomysł i idą na zakupy albo do fryzjera. Mężczyźni kupują nowe auto – jednak jest rozwiązanie, które odradza. Wiarę w to, że wypalający się związek uratują narodziny dziecka.

Bądź outsiderem

Nie dać się obezwładnić własnym lękom - takie z kolei zadanie postawiła Maria Parysz, menadżerka w banku. Inaczej okaże się, że marzenia odkładamy na koniec życia. Dlatego ona poranki zaczyna od zapytania samej siebie, czego chce i co może zrobić dla innych, ale w zgodzie z własnymi oczekiwaniami, a nie co i jak wypada. Poleca wybór bardziej wyboistej drogi, a nie tej prostej, wytyczonej przez kilkaset milionów ludzi. Zupełnie jak z mężczyzną, który chociaż nie potrafił jeździć konno, zapragnął zostać dżokejem. Żartowali z niego, że z konia spadł. On postawił na swoim i wystartował. Zajął ostatnie miejsce, ale dał radę. Stąd pytanie brzmi, co by się zrobiło, gdybyśmy się nie bali. - Długo byłam mistrzynią tego, co wypada, ale w pewnym momencie okazało się, że to nie to. Moje małżeństwo zakończyło się rozwodem – więc wybrała tę drugą ścieżkę i nie żałuje. Została outsiderem, czyli kimś, kto podejmuje decyzje niezależnie od opinii otoczenia.

O przypadkach emigracji opowiadała Małgorzata Osiadacz z branży reklamowej. Pewnym momencie swojego życia ruszyła z Piły do Warszawy. - Jeździłam z mapą i tęskniłam za prostotą życia w rodzinnym mieście - trzy lata upłynęły nim się przyzwyczaiła. Wśród ludzi czuła się samotna. Nachodziły myśli, czy się w ogóle tu pasuje. Jej znajomy tuż po urodzeniu córeczki podpisał kontrakt na cztery miesiące i wyjechał do pracy. Przegapił pierwszy uśmiech dziewczynki. Postanowił wrócić. Jest zadowolony. Jej brat pracuje w firmie logistycznej w Manchesterze. Wysłane do kraju CV przechodzą bez echa. Zakładają tam z żoną firmę. Koszty są o połowę mniejsze niż w Polsce. - Tu nikt go nie chce, chociaż jest specjalistą w swoim zawodzie – skonstatowała. Nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć, czy emigracja jest dobrym, czy złym rozwiązaniem.

Złe matki treserki

O kulisach nadmiernie troskliwego macierzyństwa mówiła Karolina Michalak. - Moja koleżanka jest archetypem złej matki. Ostatnio szukała niani. Wszystkie oblewały test na poziomie mieszkania poza jedną. Ta oblała dopiero na podwórku. Mogło się przecież przewrócić. Pozwólcie naszym dzieciom popełniać błędy – prosiła. - Nie hodujmy niemot, tylko dzieci kreatywne. Nie oszukujmy się, nasz system edukacyjny nigdy nie był wydolny, ale my wyrośliśmy na ludzi. Kluczem jest tu motywacja. Pokażmy im, że manna z nieba nie spada i nowe buty nie rosną na drzewach. Inaczej po latach wrócą do nas z pretensjami – radziła. - Dajmy im wybór związany z ryzykiem. Rodzic musi przystosować swoją pociechę do realiów świata. Uczmy dzieci, ale nie wyręczajmy, bo za moment te same dzieci będą kształtowały gospodarkę kraju. Spytajmy, jakiego miasta chcą? Może warto zgodnie z ich sugestią zmienić kolory ławek w parku?

Temat po niej kontynuowała Sylwia Stachowicz, zawodowo związana z CSR w PZU. - Mama wychowywała mnie na grzeczną, akuratną dziewczynkę. Mówiła co powiedzieć i w jaki sposób składać ręce. Tak mnie wytresowała – wspominała.

Dlatego gdy trafiła z mężem do Warszawy i urodziła synka, obiecała, że wychowa go zupełnie odwrotnie. A jednak myślała o sobie jak o najgorszej matce na świecie. Do tego samotnej. - Mogłam albo zapaść w depresję albo przekuć to w szansę – więc dała małemu Karolowi swobodę. - Wydawało mi się jednak, że jest zaniedbany przez moje wyjazdy. Jako ośmiolatek samodzielnie robił jajecznicę i jeździł do szkoły tramwajem.

Syn podziękował jej po maturze. Usiedli razem i przegadali całą noc. – Powiedział mi „dzisiaj niewiele rzeczy potrafi mnie przerazić”. Nie miał może komórek, wystrzałowych ciuchów. Uczyłam go, że w życiu dostanie  tyle, na ile sam sobie zapracuje - mówiła i apelowała, by zaufać dzieciom i nie zabierać im energii przez mnóstwo dodatkowych zajęć. -. Nie obrażajcie się na świat, kiedy coś nie idzie zgodnie z planem, i zacznijcie robić cos inaczej niż dotychczas – zaproponowała na koniec.

Kiedy zaczynamy stosować nieszablonowe rozwiązania i ustawimy komputer w slumsach, jak to zrobił Sugata Mitra, twórca sieci SOLE, okaże się, że możliwa jest nawet szkoła w chmurach z „metodą na babcię”. Wystarczy jeden komputer z internetem i trochę życzliwej motywacji do nauki, jaką przeważnie obdarzają nas właśnie babcie, a wyniki edukacji zadziwiają.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE