O czwartym Jarmarku Tumskim i kontrowersyjnych planach na przyszłość imprezy porozmawialiśmy z jej ojcem, Pawłem Mieszkowiczem, szefem Stowarzyszenia Przyjaciół Muzeum Mazowieckiego w Płocku, które od czterech lat organizuje trzydniowe święto Tumskiej.
Ostatni weekend maja bezsprzecznie należał do Jarmarku Tumskiego, imprezy znanej i cenionej, która rokrocznie przyciąga na smętną zazwyczaj Tumską tysiące znudzonych seryjną produkcją płocczan i mieszkańców powiatu płockiego. O tegorocznej, czwartej już edycji Jarmarku porozmawialiśmy z Pawłem Mieszkowiczem, prezesem Stowarzyszenia Przyjaciół Muzeum Mazowieckiego, a prywatnie kolekcjonerem, filatelistą i numizmatykiem.
Portal Płock: Ochów i achów nad czwartym Jarmarkiem Tumskim nie brakuje. Jak oceniają święto Tumskiej jego organizatorzy?
Paweł Mieszkowicz: Jesteśmy bardzo zadowoleni, choć nie wszystko poszło gładko.
No właśnie. Miasto aż huczy o niezbyt udanej współpracy organizatorów z magistratem. Weźmy choćby oficjalne otwarcie Jarmarku. Na scenie prezydent Nowakowski, marszałek Struzik, dyrektor Sobieraj. A prezesa Mieszkowicza nie ma…
Jesteśmy wdzięczni i Ratuszowi, i Muzeum Mazowieckiemu. Tyle mogę na razie powiedzieć, bo przed nami masa rozliczeń, podsumowań, bilansów. Na ocenę jest za wcześnie.
A pierwsze wrażenia?
Oczywiście pozytywne. Jesteśmy zadowoleni, bo zadowoleni byli wystawcy i odwiedzający. Świadczą o tym setki rozmów, które przeprowadziliśmy, mnóstwo gratulacji, które w ciągu tych trzech dni odebraliśmy. To też oczywiście ogromna zasługa Pana Boga, że dał nam taką wspaniałą pogodę. W trakcie Jarmarku przeprowadziliśmy też ankietę wśród kilkuset osób. Odpowiadali i odwiedzający, i wystawcy. Mamy więc dowód na piśmie, że Jarmark się udał.
Dowodem na sukces jest też chyba frekwencja. Takich tłumów Tumska od dawna nie widziała…
Rzeczywiście, przy MDK-u na przykład w pewnym momencie nie można było przejść, ludzie próbowali się przeciskać za straganami! Według raportów straży miejskiej, na Jarmarku pojawiło się ok. 50-60 tys. odwiedzających dziennie, jedynie w piątek trochę mniej. Nasi - jak ich nazywamy - „licznicy”, czyli dwie osoby, które stały w różnych miejscach Tumskiej i liczyły odwiedzających Jarmark, przestawili podobne szacunki. Nie spodziewaliśmy się aż takich tłumów.
Podobno nie mamy na nic pieniędzy, wszystko drożeje, wiecznie oszczędzamy… A niejeden po Jarmarku ze śmiechem narzeka, że choć impreza wyśmienita, portfel po niej świeci pustkami.
Powiedzmy sobie szczerze - kolekcjonerzy na Jarmarku biznesu nie zrobili. Byli tacy, którzy przez trzy dni nie sprzedali nic, inni niewiele. Wliczając koszty dojazdu czy pobytu, wyszli na zero. Znacznie lepiej poszło innym wystawcom, np. ze stoisk spożywczych czy straganów z biżuterią. Pani Krystyna Dobrowolska, która wystawia swoje jubilerskie rękodzieło, chwaliła mi się, że przyjeżdża na każdy Jarmark, poznała już gust płocczan i z roku na rok sprzedaje coraz więcej swojej biżuterii. Chociaż ceny ma jak w Paryżu.
Przy Tumskiej swoje kramy rozstawili i starzy bywalcy, właściwie twarze naszego Jarmarku, jak choćby znany wszystkim kataryniarz pan Piotr Bot czy nasz, płocki kolekcjoner, pan Franciszek Olkowski, ale pojawiły się też nowi goście, np. zatrzęsienie kataryniarzy i pań kataryniarek. To do nich należał chyba czwarty Jarmark Tumski.
To był pomysł Piotra Bota, jeszcze sprzed dwóch lat. Ale wtedy za późno się obudziliśmy. Teraz wzięliśmy się za to już w listopadzie ubiegłego roku. Piotr namówił swoich kolegów kataryniarzy, wysłaliśmy też zaproszenia do zagranicznej prasy , kataryniarskiej i kolekcjonerskiej, duże zasługi w ściąganiu do Płocka kataryniarzy z całego świata ma też Artur Kras z Domu Darmstadt. Dzięki tym wszystkim wysiłkom na Jarmark przyjechało aż 33 kataryniarzy z różnych krajów i wszystko udało się wyśmienicie.
Ferajna kataryniarzy z całą pewnością pasuje jak ulał do tej niesamowitej atmosfery Jarmarku Tumskiego. Nie pasują za to do niej handlarze z chińskimi skarpetami, sznurówkami czy ortalionowymi dresami. Jak udało wam się uniknąć takich gości?
Wielu wystawców zapraszamy sami, jeżdżąc po jarmarkach w całej Polsce. Jeśli zainteresuje nas dane stoisko, to zapraszamy jego właścicieli. A jak ktoś sam się zgłasza, to zawsze pytamy, co chce sprzedawać. Bibeloty, biżuteria, rękodzieło, wata cukrowa, lody, smakołyki? Ok., zapraszamy, ale garnkom i rajstopom dziękujemy. To rodzaj selekcji, żeby nie było jak z Jarmarkiem Dominikańskim, gdzie na 1000 stoisk, 900 to lodówki, pralki albo biustonosze. Ułożyłem nawet wierszyk na ten temat: czy ta stara porcelana wyszła z pieca wczoraj z rana? Albo może jest z Tajwana”? Żarty żartami, ale chodzi nam o to, żeby trzymać poziom. Dzięki temu, że nie mamy chińszczyzny, przyjeżdżają do nas kolekcjonerzy, którzy nigdzie indziej nie wystawiają swoich zbiorów. Albo antykwariusze, którzy też z reguły na jarmarki nie jeżdżą, jak np. pan Marek Sosenko, chyba najważniejszy polski antykwariusz, który przygotowuje się właśnie do wystawy podczas olimpiady w Londynie.
Sukces goni sukces, wiele osób zastanawia się, czy nie rozciągnąć Jarmarku na cały tydzień. Wiem, że są też głosy przeciwne, że nie ma sensu, że za długo, że to popsuje imprezę. Co Pan na taki pomysł?
Jestem absolutnie przeciwny. Większość wystawców uważa, że trzy dni to maksimum, nawet nie optimum! Z kolei płocczanie chętnie widzieliby ożywioną Tumską i przez dwa tygodnie, bo mają z tego ogromną radochę. Ale finansowo impreza by nie wytrzymała.
No właśnie, a podobno znaleziono już na to rozwiązanie. Chodzą słuchy, że Jarmark ma stać się bardziej komercyjny, że wystawcy będą musieli płacić za miejsce nawet kilkaset złotych, by impreza sama na siebie zarabiała. To dobry pomysł?
Beznadziejny. Byłoby tak jak w Gdańsku, gdzie za 4 m kw. płaci się nawet 5 tys. zł za trzy tygodnie, a efekt jaki jest, każdy widzi. My mamy poziom, klimat, ale nie robimy na Jarmarku pieniędzy, za to Gdańsk pieniądze robi i ma biustonosze i chińszczyznę.
Wystawcy by nie przyjechali?
Kolekcjonerzy na pewno nie, gdyby im kazać płacić 300-400 zł za miejsce. Dla większości już 50-80 zł za nocleg to wielki wydatek. Dlatego zresztą w Morce zorganizowaliśmy pole namiotowe. Harcerze pożyczyli namioty, zrobiliśmy ognisko, Peklimar zasponsorował kiełbaski. Nawet akordeonista był, a ja sam osobiście zaśpiewałem dwie piosenki o Jarmarku (śmiech). Kolekcjonerzy ze wzruszeniem mówili, że takiej opieki jak w Płocku w żadnym innym mieście nie doświadczyli. Komercjalizacja Jarmarku będzie jego końcem. Przynajmniej w tej formule, którą pokochaliśmy.
Na zdjęciu Paweł Mieszkowicz, fot.
Poniżej tłumy na czwartym Jarmarku Tumskim. Więcej zdjęć zobacz w naszej galerii Wystartował Jarmark Tumski
Paweł Mieszkowicz: Biustonoszom dziękuję
Opublikowano:
Autor: Małgorzata Rostowska
Przeczytaj również:
WiadomościO czwartym Jarmarku Tumskim i kontrowersyjnych planach na przyszłość imprezy porozmawialiśmy z jej ojcem, Pawłem Mieszkowiczem, szefem Stowarzyszenia Przyjaciół Muzeum Mazowieckiego w Płocku.
Polecane artykuły:
wróć na stronę główną
ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.
e-mail
hasło
Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE