reklama

Katarzyna Jamróz: Czułam na sobie presję

Opublikowano:
Autor:

Katarzyna Jamróz: Czułam na sobie presję - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościKatarzyna Jamróz w rozmowie z Portalem Płock zdradza, dlaczego w śpiewanych przez siebie piosenkach zawiera tak wiele emocji.

Katarzyna Jamróz w rozmowie z Portalem Płock zdradza, dlaczego w śpiewanych przez siebie piosenkach zawiera tak wiele emocji.

Doskonała artystka tuż przed rozpoczęciem swojego recitalu w Muzeum Żydów Mazowieckich nie ukrywała, że czuje na sobie niemałą odpowiedzialność. Wszak to właśnie ona była artystką, która w tym miejscu miała zaśpiewać jako pierwsza.

Wszelkie obawy błyskawicznie jednak zniknęły. Głównie dlatego, że piosenkarka błyskawicznie złapała doskonały kontakt z publicznością. Trudno się jednak temu dziwić. Bezpłatne wejściówki na koncert rozeszły się jak świeże bułeczki.

Żydzi potrafią operować skrajnymi emocjami. W jednej chwili są poważni zamyśleni, na granicy rozpaczy, by za chwilę śmiać się i radować. Taki był też płocki koncert Katarzyny Jamróz. Obok piosenek niosących w sobie bagaż wielkich emocji były również takie, które wywoływały uśmiechy na twarzach słuchaczy.

W MŻM można było posłuchać piosenek, których historia liczy sobie już kilkadziesiąt lat i utworów, które zostały napisane specjalnie dla artystki przez jej przyjaciół. A trzeba przyznać, że Katarzyna Jamróz ma wyjątkowe szczęście do muzycznych przyjaźni. Specjalnie dla niej teksty piszą między innymi Jacek Cygan i Wojciech Młynarski. A wśród tworzących dla niej kompozytorów jest między innymi Leopold Kozłowski, nazywany ostatnim klezmerem Rzeczypospolitej.

Kiedy Katarzyna Jamróz wyśpiewała już swoje bisy o odpoczęła po cudownym recitalu, zgodziła się odpowiedzieć na kilka pytań Portalu Płock.

Powiedziała pani tuż przed rozpoczęciem swego występu, że przeraziła się na wieść o tym, że jest pierwszą artystką, która będzie śpiewać w tym miejscu.

Może to nie było jakieś paraliżujące uczucie, ale jednak czułam na sobie jakąś odpowiedzialność. Najtrudniej ma przecież ten, który coś zaczyna. Dokładnie tak samo jest z teatralnymi premierami. Pierwszy spektakl zawsze jest niesamowity. W kolejnych można już dowolnie bawić się treścią sztuki. Jako osoba, która miała w tych murach jako pierwsza wystąpić z recitalem, czułam na sobie presję i odpowiedzialność.

Było więc trochę tremy?

Oczywiście, że tak. Musi być trema, bo bez niej nie byłoby naszego zawodu.

Słyszałem kiedyś, że tylko głupcy przed wyjściem na scenę nie czują się stremowani. A wielcy artyści tremują się zawsze.

Powiem panu więcej. Po raz pierwszy występowałam jako sześciolatka. Profesjonalnie swój zawód również uprawiam już trochę czasu. I muszę przyznać, że z wiekiem mam coraz większą tremę. Człowiek, który coś już osiągnął ma coraz więcej do stracenia, coraz więcej od siebie wymaga. Ma jednak coraz mniej czasu, aby wszystko naprawiać, robić lepiej. Właśnie dlatego mam coraz większą tremę przed każdym kolejnym występem. Ale błogosławię ją za to, że jest. Bo ona mnie bardzo mobilizuje.

Ma pani za sobą pierwszy koncert w Muzeum Żydów Mazowieckich. Jak odebrała pani publiczność, która się tu pojawiła?

Była absolutnie urocza, chociaż na początku mojego koncertu nie do końca wiedziała, czego może po mnie oczekiwać. Na szczęście lody zostały przełamane dosłownie w kilka sekund. Poczuliśmy wspólną miła energię.

A jak ocenia pani samo Muzeum Żydów Mazowieckich?

Niezwykle urokliwe. Widać, że ma piękne tradycje. Gdzieś w powietrzu unoszą się niewidzialne, ale doskonale wyczuwalne duchy tego miejsca. Jeśli byłoby to możliwe, z przyjemnością przyjadę tutaj jeszcze na jakiś koncert.

Nie wiem, czy pani słyszała, że wejściówki rozeszły się błyskawicznie?

Zapewne dlatego, że miał to być pierwszy koncert w tych wielce szacownych murach. Może dlatego, że nikt nie miał jeszcze okazji słuchać tutaj muzyki wykonywanej przez żywego artystę?

A może dlatego, że to był koncert Katarzyny Jamróz?

Wyłącznie przez grzeczność nie będę temu zaprzeczać. Bardzo mi jest miło z tego powodu. Mam nadzieję, że ten wieczór na długo zapadnie w pamięci widzów. Przynajmniej tak samo długo jak w mojej.

Mówiła pani w trakcie swego występu, że Żydzi raz się śmieją, raz płaczą. Taki był również ten koncert.

Bo takie jest całe nasze życie. Jeżeli ktoś wyłącznie się śmieje, to mu nie wierzę. Podobnie jest, kiedy ktoś bez przerwy płacze. Uważam, że to już problem, który należałoby leczyć. Życie jest poprzeplatane. Płacz dziecka miesza się ze śmiechem matki, która słyszy płacz swojego nowo narodzonego dziecka. W życiu chodzi nam o emocje, które muszą być skrajne. Nie można żyć chłodno i lekko. Bo wtedy całe nasze życie również takie jest. Jeśli jednak pozwolimy sobie na emocje lub pozwolimy, by ktoś inny nas odczuwał, wówczas będziemy trochę bliżej tego Sprawcy, który każe nam się poruszać po życiu, dając nam powody do śmiechu i do zadumy.

Mogłoby się wydawać, że po „Miasteczku Bełz” nie da się zaśpiewać piosenki nasyconej jeszcze większym ładunkiem emocjonalnym. A jednak...

Myślę, że w każdej piosence można przekazać dużo różnych emocji. „Miasteczko Bełz” niesie w sobie w sobie taki a nie inny ciężar. Zupełnie inny niż kołysanka dla zmarłej pięcioletniej córeczki. Każdy jednak jest ogromny, niemal policzalny. Tak samo „Ta jedna łza” – piosenka, od której zaczęło się moje śpiewanie utworów komponowanych przez Leopolda Kozłowskiego. Najważniejsze, żeby nie robić tego na chłodno. Można zaśpiewać wszystko tak, że nikogo to nie obejdzie. Mnie osobiście bardzo dotyczy każda moja piosenka. Kiedy śpiewam „Miasteczko Bełz”, to w trzech minutach zawarta jest tęsknota milionów ludzi tęskniących za jakimś miejscem, którego już nie ma. I ja myślę, że wówczas te miliony są we mnie.

Każdą piosenkę można odśpiewać niemal bezdusznie, totalnie bez emocji. Ale można ją również przeżyć. Tak jak pani przeżywa to, co śpiewa.

Taka już jestem i inaczej po prostu nie potrafię. Gram główną rolę w spektaklu, którego bohaterką jest Edith Piaf. Słuchając jej piosenek, nauczyłam się bardzo dużo o tej wspaniałej artystce. Ona każdą swoją piosenkę śpiewała tak, jakby za moment miała umrzeć. Jakby to były ostatnie chwile jej życia. Mówi się „Żyj tak, jakby za chwilę miało cię nie być”. Czyli pełnią życia. I tak samo jest z piosenkami. Trzeba nie tylko wydawać z siebie dźwięki, ale przekazywać treść całą swoją osobą. Jeśli się tego nie potrafi, to po co śpiewać? Przecież jest tyle innych rzeczy, które można byłoby w tym czasie zrobić. A ja – nawet, kiedy gotuję, wkładam w to całe swoje serce. Bo taką mam naturę.

Ma pani wielkie szczęście do przyjaciół, którzy tworzą dla pani. I może pani śpiewać ich utwory.

To prawda, że pod tym względem mogę mówić o olbrzymim szczęściu. To niesamowite, kiedy można śpiewać piosenki ludzi, którzy już za życia stali się legendami. Zamarzyło jednak, aby pisać coś dla siebie. Dojrzałam do tego, aby popracować nad autorskim materiałem, który również nie będzie pozbawione emocji. Wręcz przeciwnie – to wszystko będzie wręcz kipiało emocjami Katarzyny Jamróz, która ma już swoje lata i już parę rzeczy w życiu przeżyła. To nie są puste słowa. Kiedy słyszę osiemnastolatkę, która śpiewa o tym, jak bardzo jest nieszczęśliwa w miłości, ja jej po prostu nie wierzę. Dla mnie to jest barok, przerost formy. Jeśli jednak o tym samym śpiewał będzie swoim chrapliwym głosem, przez który przelało się tak wiele nieszczęść, zaśpiewa Jaromir Nohavica, wówczas jemu będę wierzyć. Tak samo wierzę Barbrze Streisand i Edith Piaf. Są ludzie, którzy w to, co robią, wkładają całe swoje serce, nie kłamią. W piosence nie można kłamać. To powinno być wręcz zabronione. Nie wyobrażam sobie, że miałabym śpiewać o emocjach, które mnie wcale nie dotyczą.

Na ile fakt, że jest pani krakowianką, niemal pod nosem ma Kazimierz, wpływa na sposób, w jaki śpiewa pani piosenki żydowskie.

Zapewne zaskoczę pana w tym momencie nie mniej, niż wiele innych osób, ale ja już od dziesięciu lat mieszkam w Warszawie. Faktycznie jednak wychowywałam się w Krakowie, wychowując w bliskości Kazimierza. Z racji bliskości ludzi, z którymi miałam wówczas do czynienia, było zupełnie naturalne, że zaczęłam interesować się tym repertuarem, śpiewać takie piosenki. Tym bardziej, że jednym z tych ludzi, o których mówię, był pan Leopold Kozłowski. Teraz zaś, gdziekolwiek bym nie była, zawsze będę te utwory śpiewać. Jak ktoś raz wszedł do tej rzeki z piosenkami żydowskimi, doświadczył jaka niesamowita energia przepływa między nim a widownią, kiedy wykonuje taki repertuar, nie jest w stanie z tego zrezygnować.

Język polski czy jidisz? W którym woli pani wykonywać piosenki żydowskie?

To niezwykle ciężkie pytanie. I bardzo trudno na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Jeden i drugi ma ogromne ładunki emocjonalne, swoją melodykę. Polski jest językiem, w którym myślę, którym się porozumiewam, więc siłą rzeczy łatwiej mi przekazywać wiele rzeczy. Wielokrotnie jednak łapałam się na tym, że jeśli znam i rozumiem piosenkę, którą wykonuję w jidisz, to jego chropowatość, emocjonalność pozwalają mi na jeszcze bogatszą interpretację. W zasadzie można byłoby w dowolnym języku zaśpiewać nawet książkę telefoniczną. Pod warunkiem, że włoży się w to serce i emocje.

Z Katarzyną Jamróz rozmawiał Tomasz Paszkiewicz



Fot. Tomasz Paszkiewicz / Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE