reklama

Józef K. nikogo nie obchodzi?

Opublikowano:
Autor:

Józef K. nikogo nie obchodzi? - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościJak to jest z naszym płockim teatrem? Niby potrzebny, krzewiący wartości kultury, a jednak kiedy z afisza znikają ledwie na moment dziecięce bajki i lekkie adaptacje komediowe, powstaje problem ziejącej pustkami widowni. Nie pomogły nawet tanie jak barszcz bilety na sobotni „Proces”, raptem po 10 złotych za sztukę...

Jak to jest z naszym płockim teatrem? Niby potrzebny, krzewiący wartości kultury, a jednak kiedy z afisza znikają ledwie na moment dziecięce bajki i lekkie adaptacje komediowe, powstaje problem ziejącej pustkami widowni. Nie pomogły nawet tanie jak barszcz bilety na sobotni „Proces”, raptem po 10 złotych za sztukę...

Powiedzmy sobie szczerze, teatr nie należy do instytucji charytatywnych. Oczywiście, otrzymuje dotacje od samorządu, ale równie mocno liczą się przychody z biletowej kasy. A te bywają co najmniej zadowalające, szczególnie przy znanych nazwiskach widniejących na teatralnym afiszu. Płocczanie wcale nie okazują się dusigroszami, kiedy czekają na rozrywkę łatwą, lekką i przyjemną.

Smutna to trochę prawda, może nawet brutalna. Szczególnie, że tracą na tym przedstawienia z repertuaru zupełnie innego kalibru. Bacząc na konsekwencje w postaci nikłego nimi zainteresowania, każdą złotówkę rozsądny przedsiębiorca obróci kilka razy między palcami, oceniając ryzyko ewentualnego fiaska.

Tymczasem sam reżyser spektaklu Marek Mokrowiecki jeszcze niedawno zżymał się na niedowiarków, czy aby warto sięgać po klasyków, nazywając twórczość Franza Kafki wręcz Himalajami światowej literatury. Problemy z zapełnieniem sali w tak krótkim czasie po premierze wyraźnie pokazują, jakie są oczekiwania od płockiej sceny dramatycznej, która zdaje się być, jak mniemam, w odwrocie.

Mokrowiecki jednak konsekwentnie powrócił do swojego pomysłu, wykorzystując przekład Brunona Schulza oraz niemalże kompletny zespół aktorów płockiego teatru. Pozostając wierny idei krzewienia kultury wysokiej, trochę wbrew twardym prawom ekonomii, nie zrezygnował zarazem z aspiracji zawodowych, znajdując się już pod koniec swojej kadencji jako dyrektora Teatru im. Szaniawskiego. Z całkiem niezłym skutkiem artystycznym.

Podczas spektaklu widz bynajmniej nie siedzi spokojnie w swoim czerwonym wyściełanym fotelu, odmierzając czas do przerwy, bo tej się z resztą wcale nie doczeka. Spowity w ciemności, śledzi zachodzące zmiany na scenie, z którego aktualnie zakamarka wyłoni się kolejna postać, z których drzwi labiryntu. A może pojawi się ona gdzieś na schodach. Przejdzie jedną z kolorowych linii z taśmy symbolizujących nieobecne ściany, zupełnie jakbyśmy oglądali ponownie „Dogwille” Larsa von Triera. Ciszę przerwie czyjś krzyk lub głośno zagrana „Bałkanica” formacji Piersi. Któraś z postaci wyciągnie nagle telefon komórkowy, a na wizualizacji video nagle zaroi się od …

No właśnie, nie warto zdradzać wszystkiego. „Proces” Franza Kafki znajdował się na liście lektur szkolnych, tym bardziej adaptacja wydaje się na wskroś współczesna. Jakby skrojona pod potrzeby pokolenia, dla którego migające wszędzie kolorowe ekrany i stroboskopy są poniekąd zrośnięte z ich rzeczywistością.

Zatem co można zrobić na deskach teatralnych, a czego absolutnie nie wolno, aby tylko widownia wciąż pozostawała wierna? Zdawałoby się, że kluczem do sukcesu jest właśnie uwspółcześnienie tego, co dla jednych lekko trąci myszką, a dla drugich uchodzi za kanon, z którym należy obchodzić się z ewidentnym szacunkiem. Mokrowiecki świetnie wszystko zrównoważył i nie znużył, ale, jak sam przyznał, coraz większą sztuką jest wypełnienie widowni na więcej niż kilka spektakli, sięgając po literaturę niejednoznaczną i dość trudną, by nie rzec, absurdalną. Otuloną interpretacyjnym gąszczem, jak w przypadku zaaresztowanego Józefa K. z bliżej niewiadomego powodu, a następnie skazanego na śmierć na mocy jeszcze bardziej zagadkowego prawa, choć kodeks okazuje się tu jedynie … świerszczykiem dla dorosłych.

Bohater wykreowany przez Kafkę ostatecznie nie podołał sytuacji, w jakiej się znalazł. Pozwolę sobie mieć cichutką nadzieję, że przedstawienie nie podzieli jego smutnego losu, który, nawiasem mówiąc, psa z kulawą nogą nie obszedł.

Fot. Waldemar Lawendowski/Teatr Dramatyczny

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE