21-letni rozgrywający z konieczności (kontuzje Adama Wiśniewskiego i Ivana Nikcevicia) występował na lewym skrzydle. Popełnił wprawdzie kilka błędów, jednak generalnie jego występ można byłoby uznać za zupełnie niezły, gdyby nie ostatnia – decydująca o końcowym wyniku – akcja.
Na świetlnej tablicy widniał rezultat 33:33, do końcowej syreny było jeszcze kilkanaście sekund. Piłkę rozgrywali płocczanie. Wydawało się, że Wisła będzie starała się ustawić akcję tak, aby oddać rzut tuż przed końcem spotkania. Tymczasem Ivan Milas podał wprost w ręce Filipa Jichy, który bez chwili wahania pognał do przodu. Nie pozostawił Marinowi Sego jakichkolwiek złudzeń, zdobywając 34. bramkę dla swojego zespołu. Gdy piłka zatrzepotała w siatce, do zakończenia spotkania pozostało już tylko sześć sekund. Trochę za mało, aby doprowadzić do remisu.
– Ivan Milas to rozgrywający, który z konieczności został przestawiony na lewe skrzydło. Trenując na tej pozycji przez cały tydzień, miał spore problemy ze zdobywaniem bramek. Tymczasem w trakcie meczu z Kiel trzykrotnie rzucał ze skrzydła i zdobył trzy gole. Niestety, na ocenie jego postawy w całym meczu zaważył błąd popełniony tuż przed końcem – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Wisły Manolo Cadenas.
Jako pierwszy młodego Bośniaka z chorwackim paszportem pocieszał Zbigniew Kwiatkowski. Chwilę później kibice z sektorów G i G1 zaczęli skandować „Ivan Milas, Ivan Milas”.
EHF wykazał się niesamowitym wyczuciem, typując konfrontację Wisły z THW na „mecz tygodnia”. O zaciętości tego spotkania może świadczyć chociażby fakt, że aż 22 razy na świetlnej tablicy widniał wynik remisowy.
Chociaż zdaniem wielu fachowców nafciarze byli z góry skazani na porażkę, zespół z Płocka nie zamierzał rezygnować z walki o korzystne dla siebie rozstrzygnięcie. Gospodarze rozpoczęli z wysokiego C, szybko wypracowując sobie trzy-, a nawet czterobramkowe prowadzenie. THW mozolnie odrabiało straty, a po raz pierwszy do remisu doprowadziło w 19. minucie. Chwilę później zaś po raz pierwszy objęło prowadzenie.
Od tego momentu zaczęła się nieprawdopodobna wręcz walka „bramka za bramkę”. Żaden z zespołów nie był w stanie wypracować sobie takiej przewagi, która pozwoliłaby mu w pełni kontrolować przebieg wydarzeń na placu gry.
Kibice w Orlen Arenie na pewno nie mieli prawa narzekać na brak emocji. Wisła walczyła z jedną z najlepszych drużyn świata tego stulecia jak równy z równym. Mariusz Jurkiewicz równie dobrze radził sobie w obronie co w ofensywie. Muhamed Toromanović błysnął na kole kilkoma zagraniami na najwyższym światowym poziomie. Niemal niewidoczny w pierwszej połowie Petar Nenadić (pierwszego gola zdobył dopiero w 27. minucie) odrodził się po przerwie, stając się jednym z głównych aktorów tego niesamowitego spektaklu. Po raz kolejny cudów w bramce dokonywał Marin Sego.
Niestety, nie wystarczyło to do pokonania zespołu z Niemiec. Postawa nafciarzy w konfrontacji z Kilonią daje jednak podstawy do optymizmu. Grali jak równy z równym przeciwko jednemu z faworytów całych rozgrywek. Można więc mieć nadzieję, że w spotkaniach z pozostałymi zespołami naszej grupy Ligi Mistrzów nie są bez szans na punktowe zdobycze. I mają całkiem realne szanse na awans do TOP 16. Niekoniecznie z czwartej pozycji.
Orlen Wisła Płock – THW Kiel 33:34 (14:14)
Orlen Wisła: Sego, Wichary – Kwiatkowski, Nenadić 6, Ghionea 4, Jurkiewicz 7, Toromanović 6, Lijewski 4, Milas 4, Eklemović 1, Paczkowski 1, Kavas
THW: Sjostrand Palicka – Hansen 1, Sigurdsson 6, Sprenger 6, Wiencek 1, Schmidt, Jicha 7, Vujin 7, Palmarsson 6, Jallouz
Fot. Tomasz Miecznik/Portal Płock