Nie da się ukryć, że poza trójką wymienioną przez duńskiego szkoleniowca nafciarzy pozostali zawodnicy spisali się zdecydowanie poniżej swoich potencjalnych możliwości. Płocczanie, chociaż byli zdecydowanymi faworytami, dali sobie narzucić typowo śląski styl gry, w którym nie ma miejsca na efektowne rzuty, czy piękne akcje. Jest za to wiele przepychania, wymuszania na arbitrach decyzji korzystnych dla swojego zespołu i prowokowanie rywala do niesportowych zachowań.
Początek pojedynku to lekka przewaga zabrzan, którzy zmusili gospodarzy do gonienia wyniku przez kilka pierwszych minut. Kiedy nafciarze w końcu się przebudzili, dość szybko zdołali wypracować sobie nawet pięciobramkową przewagę. I w tym momencie kibice uwierzyli, że dalej będzie już tylko lepiej. Niestety, uwierzyli w to również zawodnicy, którzy nagle stracili gdzieś koncentrację. I zamiast schodzić na przerwę z wyraźną przewagą, mieli po 30 minutach gry tylko dwa oczka na plusie.
Tuż po przerwie przyjezdni doprowadzili do remisu, co wyraźnie dodało im wiary we własne siły. Nafciarze tymczasem w żaden sposób nie byli w stanie przełamać swojej porażającej momentami niemocy. Nawet tak doświadczony zawodnik jak Nikola Eklemović dał się sprowokować do zbyt ostrej reakcji na faul, przez co powędrował na ławkę kar wraz z atakującym go Łukaszem Kandorą.
Trzy minuty przed końcem meczu gospodarze prowadzili już sześcioma oczkami. Teoretycznie więc losy spotkania były już rozstrzygnięte, ale zabrzanie nie zamierzali rezygnować z walki o jak najkorzystniejszy dla siebie wynik. Ostatecznie faworyci wygrali czterema bramkami, ale na pewno nie był to wynik dający im pełnię satysfakcji.
Doskonale spisał się w konfrontacji z Zabrzem Michał Kubisztal, który udowodnił, że doskonale nadaje się do roli przywódcy zespołu. Zarówno w sensie sportowym jak i mentalnym. Dzielnie kroku dotrzymywał mu Paweł Paczkowski, który jest coraz bliżej stania się numerem jeden na płockim rozegraniu. Marin Sego zagrał tak, że nawet goście uznali go za jednego z ojców zwycięstwa Wisły. O pozostałych graczach Wisły występujących w tym meczu nie ma co wspominać.
Nie można jednak pominąć dwóch zawodników, których w tym spotkaniu zabrakło. Ivan Nikević ma problemy z więzadłami krzyżowymi przednimi. Ze słów trenera Larsa Walthera wynika, że na jego powrót do gry trzeba będzie poczekać około dwóch tygodni. Niewiadomą natomiast pozostaje sprawa Petara Nenadicia. Okazało się, że ma on zakrzep w nodze. Sztab medyczny stara się zrobić wszystko, aby lewy rozgrywający jak najszybciej wrócił do grania. Nie można jednak traktować sprawy zbyt lekkomyślnie, aby nie skończyło się czymś poważniejszym.
Warto jeszcze podkreślić, że w Zabrzu zagrało trzech zawodników występujących kiedyś w płockiej Wiśle - jej wychowanek Kamil Mokrzki oraz Witalij Nat i Mariusz Jurasik. Zdecydowanie najwięcej krwi płocczanom napsuł ten ostatni. Zdobył siedem bramek, wymusił kilka kontrowersyjnych decyzji sędziowskich.
Wisła Płock – Powen Zabrze 33:29 (17:15)
Wisła: Wichary, Sego – Eklemović 3, Spanne, Wiśniewski 4, Kubisztal 12, Syprzak, Paczkowski 6, Ilyes, Twardo, Ghionea 5, Kavas, Toromanović 3
Powen: Banisz, Kicki – Niedośpiał 4, Jurasik 7, Stodtko 4, Kuchczyński 4, Kandora, Nat 3, Adamczak, Mogielnicki 3, Mokrzki 2, Garbacz, Buszkow 2
fot. Tomasz Miecznik / Portal Płock