Reklama

Wspomnienia i demony. Żydzi - Płock - Polska

Opublikowano:
Autor:

Wspomnienia i demony. Żydzi - Płock - Polska - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura Samotna kobieta tłumacząca, dlaczego nie popełni samobójstwa, widok kasztanów w parku, skarpy, starego mostu, ostrzeganie przed Żydami księdza na kolędzie, recytowane po kilku dekadach z pamięci utworu Mickiewicza. Wszystkie te opowieści złożył w całość Rafał Kowalski. - Czułem się jak lekarz wykonujący operację na otwartym sercu ? mówił autor książki ?Raz jeszcze. Żydzi ? Płock - Polska?.

Samotna kobieta tłumacząca, dlaczego nie popełni samobójstwa, widok kasztanów w parku, skarpy, starego mostu, ostrzeganie przed Żydami księdza na kolędzie, recytowane po kilku dekadach z pamięci utworu Mickiewicza. Wszystkie te opowieści złożył w całość Rafał Kowalski. - Czułem się jak lekarz wykonujący operację na otwartym sercu – mówił autor książki „Raz jeszcze. Żydzi – Płock - Polska”.

Byliby naszymi sąsiadami, pracowaliby na tych samych ulicach, kochaliby te same miejsca. Gdyby tylko 77 lat temu nie wybuchła II wojna światowa... Po niej został już tylko proch, jakiś guzik, puste miejsce przy stole. Żydzi wybierali wyjazd, odgradzając się od znanego świata oceanem i państwowymi granicami. A jednak miasto zostaje w człowieku. Nie da się go usunąć na zawołanie, podobnie jak oddzielić duszę od ciała. Starał się tego dowieść Rafał Kowalski w swojej książce „Raz jeszcze. Żydzi – Płock - Polska”. W piątek doczekała się oficjalnej premiery w Muzeum Żydów Mazowieckich. To uwieńczenie jego trzyletniej pracy. 

Prowadząca spotkanie z autorem Renata Kraszewska zaczęła od stwierdzenia, że mamy książkę, która powinna być skierowana nawet nie do żydowskiej społeczności, raczej do tych, którzy Żydów traktują wrogo. - To jest zapis historii miasta, a bez obecności Żydów trudno o niej opowiadać – podkreślała Kraszewska. Zupełnie jakby wyrwano szczypcami część żywego organizmu. Płock pozostaje nieodłącznym tłem opowieści. Elementem, którego nie sposób wymazać. Tak jak w historii o spotkanej przez Kowalskiego mieszkającej w Stanach Zjednoczonych Rity Rosenberg. - Nie chciałem, aby ta książka nadmiernie rozrosła się do 600 stron – opowiadał. - Wtedy ona wyjęła stare fotografie. Na jednym był kajak unoszący się na wodzie, w tle skarpa. Na drugim widok na most. Pomyślałem sobie, że chociaż umieszczę zdjęcia.

Były jeszcze księżniczki i rycerze

W jakim celu powracać do historii, która jest obarczona tak ciężkim ładunkiem emocji? Po co ten dopisek w tytule „raz jeszcze”? Mnożyła pytania Renata Kraszewska, a Rafał Kowalski jej odpowiadał. - Niektórzy mówią, że Żydzi przybyli do Płocka w czasach, kiedy mieliśmy jeszcze księżniczki i rycerzy. To było jakieś 800 lat temu – odparł autor. - Osobiście wolę mówić o płocczanach pochodzenia żydowskiego, bo to bliższe prawdy. Byli widoczni w każdym obszarze tego miasta. Później wydarzyła się wojna, był PRL, zupełnie jakbyśmy przestali o nich pamiętać – a on chciał sprawić, aby znów stali się realni, ludźmi przeżywającymi smutek lub radość. Takimi, z którymi czytelnik mógłby się utożsamiać.

Nie wszyscy wciąż żyją. Niektórzy mają ponad 90 lat. - Do działania motywował mnie Jakub Guterman – twierdził były dziennikarz. - Najpierw pytał, po co ja to robię, skoro już nie ma z kim rozmawiać. Jest już za późno, bo powinno być to zrobione 20 lat temu. Wówczas kopałem jeszcze w piłkę na podwórku. Później dodawał, że są jeszcze niedobitki, więc lepiej abym się pospieszył. Dopiero z czasem coraz poważniej myślałem, że może warto dotrzeć do tych, którzy nie spoczywają jeszcze pod kwiatkami. Już nie jako dziennikarz, ale jako pracownik Muzeum Żydów Mazowieckich poszedłem więc do dyrektora Muzeum Mazowieckiego. Porozmawialiśmy, dostałem zielone światło.

Jego potencjalni rozmówcy byli rozproszeni po świecie. Stanął przed radnymi, aby zdobyć fundusze na podróż. - Jedna z radnych zapytała mnie właściwie dlaczego nie mogę porozmawiać z nimi przez Skype... Teoretycznie tak, tyle że na taką rozmowę potrzeba dwa dni. Najpierw rozmawia się o pogodzie, polityce, o wszystkim, czasem trzeba wypić wódkę, byleby twój rozmówca zyskał większą swobodę, otworzył się przed tobą. Pytanie, czy to właściwe powiedzieć z pomocą komunikatora "dzień dobry, to jak zginął twój wujek". Bywało, że potrzebowałem odreagować. 

Chrzest bojowy 

Później szukał rozmówców, wykorzystując pocztę pantoflową, stowarzyszenia. Najtrudniejsza była ta pierwsza rozmowa z Anną Drabik, prezeską Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. Rozmawiali w szkole w Małej Wsi. - Siedzieliśmy w klasie. W getcie łódzkim szybko zachorowała na chorobę Heinego-Medina. Mówiła z takim spokojem, jakby z tym wszystkim się oswoiła. Z kolei dla mnie to było porównywalne z ciosem w głowę. Straciłem pewność, czy dam radę.

Później nie było łatwiej. - Niektórzy widzą w Polakach wyłącznie antysemitów. Przebywając w Nowym Yorku, musiałem interweniować. Tłumaczyłem, że nie przeleciałem pół świata dla rozrywki. Tylko po to aby słuchać, że jestem antysemitą. To jedna strona medalu, po drugiej mamy Polaków z tytułem „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”, którym należy się ogromny szacunek. Aby historia była pełna, należy zawsze patrzeć na obie strony.

Opowieści budzą emocje. Kowalski wspominał jednego z Żydów, który ma już ponad 90 lat. Nie zaufał Polakowi, który chciał mu pomóc w trakcie wojny. Strach zwyciężył. W ludziach tkwiły obawy przed tym, co może spotkać ich rodzinę, jeśli udzielą schronienia. Bali się Niemców, a nawet własnych sąsiadów. - Trudno to oceniać – kontynuował Kowalski. Siostra tego mężczyzny z wyglądu przypominała Polkę. Kiedy getto płonęło, słuchała komentarzy „jak dobrze, że te Żydki się palą”. - Może to na niego wpłynęło, chociaż równie dobrze obawy mogły okazać się bezpodstawne – zastanawiał się. - Na wojnie trzeba było decyzje podejmować błyskawicznie.

Po wojnie każdy kąt przypominał o tym, co bezpowrotnie przepadło, o szczęśliwych chwilach z najbliższymi. - Doszło do wydarzeń kieleckich, powstało państwo Izrael. Do Płocka powróciło jakieś sto osób. Chcieli być razem, urządzali przedstawienia dla dzieci. Nie byli to jednak religijni Żydzi, tylko świeccy - przypominał. - Na oczach Marii Kurkowskiej cała ta społeczność kurczyła się, aż została sama.

Wyjeżdżali zabierając ze sobą wspomnienia i... przepisy kulinarne. Kowalski wspominał, jak poczęstowano go gołąbkami. Starali się dbać o swoją tradycję. - Obecne młodsze pokolenie nie zna języka polskiego, w mniejszym stopniu interesuje ich historia. Pani Halina mieszka sama w cudownym domu w Beverly Hills. Powiedziała mi i Piotrowi Dąbrowskiemu, że nie popełniła samobójstwa tylko ze względu na dzieci i wnuki. Na koniec nie chciała nas puścić, tak bardzo czuła się samotna. W końcu opracowałem sobie metodę, że kiedy mój rozmówca zaczynał płakać, szybko zmieniałem temat. Pytałem mężczyzn, czy nie poznali jakiś dziewczyn. Czułem się trochę tak jak lekarz przeprowadzający operację na otwartym sercu. Dla moich rozmówców byłem przybyszem ze świata, który wiele lat temu opuścili. Nawet jeśli posługiwali się stereotypami, to jednak tęsknota wybijała się u nich na pierwszy plan.

W trakcie podróży spotkał dwie siostry, które każdego dnia dzwonią do siebie o godzinie piątej po południu. Jedna z nich, Maria cierpi na depresję, jest niewidoma. Inna kobieta, mieszkanka Paryża, po śmierci męża nie miała z kim porozmawiać w języku polskim. - Cytowała z pamięci „Odę do młodości” Mickiewicza. Namówiła mnie później, żebyśmy zaśpiewali hymn Polski, no to pośpiewaliśmy sobie. Dla jednej z moich bohaterek, która lubiła zbierać w parku kasztany, zebrałem ich parę garści i wysłałem w paczce do Izraela. Kiedy po wielu tygodniach oczekiwania paczka wreszcie dotarła, Fela zaczęła się śmiać. Już nie żyje. Jej brat zapewniał mnie, że teraz znajduje się w lepszym świecie.

Trzy, cztery osoby odmówiły wywiadu. Pewne sprawy pozostały dla nich zbyt bolesne. Rafał Kowalski jeszcze nadstawia ucha na kolejne historie, jak ta z kolędą, kiedy sąsiadka ostrzegała księdza, aby lepiej nie wchodził do mieszkania Żydów. Jeszcze stanie mu się coś złego. Później podsłuchiwała. Zebrane nagrania, chciałby wykorzystać jeszcze w inny sposób. Może trafią na tablety. Tak czy inaczej płocczanie znów usłyszeli o byłych mieszkańcach naszego miasta. Kowalski zapewniał o jednym na sam koniec: - Oni naprawdę chcą nadal żyć!

Dyrektor Muzeum Mazowieckiego chwalił lekturę. - Książkę szybko przeczytałem głównie dlatego, że jest autentyczna. Zawiera szczere wypowiedzi, które wciągają nas w klimat panujący w mieście. Całe szczęście, że są jeszcze ludzie, których te czasy interesują i obchodzą.  

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE