reklama

Morderca z podwójną tożsamością. Co zrobił z porwaną lekarką?

Opublikowano:
Autor:

Morderca z podwójną tożsamością. Co zrobił z porwaną lekarką? - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaMówiło się, że chodziło o ucieczkę z kochankiem, że to nie był trabant, tylko czarna wołga albo że na zjeździe lekarzy rozpoznała zbrodniarza hitlerowskiego. Zgodnie z inną wersją została porwana na zlecenie premiera Józefa Cyrankiewicza. - Ilu było mieszkańców, tyle hipotez i plotek w sprawie porwania Stefanii Kamińskiej – uważa Jacek Ostrowski, autor książki „Ostatnia wizyta”.

Mówiło się, że chodziło o ucieczkę z kochankiem, że to nie był trabant, tylko czarna wołga albo że na zjeździe lekarzy rozpoznała zbrodniarza hitlerowskiego. Zgodnie z inną wersją została porwana na zlecenie premiera Józefa Cyrankiewicza. - Ilu było mieszkańców, tyle hipotez i plotek w sprawie porwania Stefanii Kamińskiej – uważa Jacek Ostrowski, autor książki „Ostatnia wizyta”.

- W całym mieście mieliśmy tylko trzy lekarki, w tym doktor Kamińską. Wszystkie młode matki do niej przychodziły. Jako pediatra pracowała w żłobkach i przedszkolach. Mieszkała na Tumskiej 6, wszyscy ją tu znali. Strasznie nad dotknęła wiadomość o jej porwaniu. Wciąż przechowuję ten komunikat z gazety z tamtych lat... - starsza pani wyjęła oprawiony w folię czarno-biały wycinek z lat 70. ze zdjęciem lekarki. Umieszczono na nim lakoniczną wzmiankę o tym, że wyszła z domu i jak dotąd nie wróciła, dodano rysopis i dopisek: - Osoby, które widziały zaginioną w dniu 5-go czerwca br. po godz. 16.00 w jakichkolwiek okolicznościach, m.in. na ul. Tumskiej, w innym miejscu w Płocku lub przejeżdżającą samochodem proszone są o jak najszybsze skontaktowanie z Komendą Miasta i Powiatu MO w Płocku lub z najbliższą jednostką MO.

Zaczęło się od zdjęć

Historię porwania Stefanii Kamińskiej opisał Jacek Ostrowski w książce „Ostatnia wizyta”. W czwartek opowiadał o pracy nad nią w Książnicy Płockiej. Spotkanie odbyło się pod patronatem Okręgowej Izby Lekarskiej. - Od Grażyny Przybylskiej-Wendt dostałem sześć zdjęć, wśród nich była również ta - prezes OIL wskazał na ustawioną na sztaludze fotografię uśmiechniętej kobiety w okularach badającej małe dziecko. Jarosław Wanecki chciał dowiedzieć się, kim była. - Położyłem zdjęcie na biurku i pytałem przychodzących pacjentów. Szybko dowiedziałem się, że przedstawia Stefanię Kamińską. Po remoncie siedziby OIL postanowiłem, że to zdjęcie stanie się takim symbolem wszystkich lekarzy, którzy odeszli

Symboliczny grób lekarki znajduje się na cmentarzu komunalnym u boku męża Kazimierza. Symboliczny, ponieważ nigdy nie znaleziono jej ciała. Do porwania doszło 5 czerwca 1970 roku. W domu przy Tumskiej zjawił się mężczyzna. Poprosił, aby Kamińska pojechała z nim do małego pacjenta do Brwilna. Wszystko, co działo się później, wciąż nurtuje ludzi. Akta sprawy to kilka wózków dokumentów.

Z „Ostatnią wizytą” można mieć problem, co w niej jest prawdą, a co dodatkiem. - Potraktujcie tę książkę może jako akta sądowe, w które tchnąłem życie. Albo jak keks, w którym fakty są jak bakalie. To moja interpretacja wydarzeń z elementami literackimi. Pewne sprawy nagina się dla efektu końcowego – uprzedzał Ostrowski. Zaczęło się tego, że natknął się na zdjęcie swojej mamy z doktor Kamińską. Pamięta ją z dzieciństwa. Mężczyznę, który ją porwał, skazano na 18 lat więzienia. - Doszedłem do wniosku, że jego ofiarom należało się coś więcej. Początkowo nie wiedziałem, w jaki sposób podejść do tematu. Szczęście sprzyjało, pożyczono mi opracowanie autorstwa prowadzącego tę sprawę prokuratora Gurgula – odnosił się do wydawnictwa „Zabójstwo czy naturalny zgon? Na tle sprawy Iwana Ślezki vel Zygmunta Bielaja”. - Gurgul ma już 92 lata, wciąż jest w świetnej formie. W tamtym czasie przejmował śledztwo po tym, jak utknęło w martwym punkcie. Sprawa Bielaja była dla niego tą życiową, najważniejszą. Zapewniał mnie, że nigdy wcześniej, ani później nie miał tak wyrafinowanego i cwanego przeciwnika.

Bielaj / Ślezko

Tak naprawdę porywacz nazywał się Iwan Ślezko, urodził się w czasie wielkiego głodu na Ukrainie. Skończył technikum weterynaryjne, w czasie wojny był żołnierzem Armii Czerwonej, zwolniony w 1944 roku. W stopniu chorążego dostaje przydział do Wojska Polskiego. Przebywał w Lublinie. - Nie wiem, czym się zajmował. W tym samym czasie torturowano wielu AK-owców. Później dowodzi punkami kontrolnymi na drogach niedaleko Warszawy - mówił pisarz. Już wówczas zabijał żołnierzy dla zysku, mercedesa, motocykla, portfela, zegarka, papierośnicy (aby ofiary nie rozpoznano, przejeżdżał po zwłokach samochodem). Przenosi się do Szczecina. Zaczyna posługiwać się fałszywymi dokumentami. Znajomą z wojska Bronkę Antosz (w pociągu zawołała do niego Iwan) najpierw zatrudnia w swoim sklepie, potem zabija siekierą, zwłoki ćwiartuje i wrzuca do beczki, którą umieszcza naprzeciwko siedziby Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa. W 1948 roku w Gnieźnie wybierano prymasa Polski. Bielaj miał pecha, rozjeżdża samochodem mężczyznę, ale zaraz po okazaniu legitymacji NKWD wychodzi na wolność. - Dziwnym trafem główny kandydat na prymasa, biskup łomżyński Stanisław Kostka Łukomski, ginie (godność prymasa powierzono Stefanowi Wyszyńskiemu). Ktoś uszkodził układ kierowniczy w aucie. Bielaj znajduje zatrudnienie w bibliotece, później w Koninie pracuje jako dziennikarz „Gazety Poznańskiej”. Bardzo dużo wiedział na temat zabójstwa syna szefa stowarzyszenia Pax, Bolesława Piaseckiego (także i z tą sprawą miał do czynienia prokurator Gurgul, podobnie Zdzisława Marchwickiego nazywanego wampirem z Zagłębia).

Wielokrotny zabójca biznesmen

Bielaj posłużył Ostrowskiemu do wykreowania książkowej postaci Pielacha. Wykorzystał przy tym motyw uśpionych agentów przerzucanych do Francji, Niemiec lub Polski. Podobnie jak Bielaj, także i on urodził się w czasie wielkiego głodu na Ukrainie. - Mówiło się tam, że zjeść można każdego, byle nie własne dziecko. Pielach nie jest seryjnym zabójcą, bo taki zabija dla przyjemności. Jest raczej zabójcą wielokrotnym. Dla niego odebranie życia było prywatnym biznesem. W „Ostatniej wizycie” Pielach dostawał zadania do wykonania.

- To mroczna, przerażająca postać. Człowiek zimny i brutalny – wtrąciła prowadząca spotkanie Renata Kraszewska. Ostrowski odpowiadał: - Największy problem przy pisaniu polega na fascynacji zwyrodnialcami. Ofiary stają się bardziej drugorzędne. Starałem się tego uniknąć. Bielaj z jednej strony potrafił być towarzyski i ujmujący, zaś z drugiej był cwaniakiem i manipulantem, wiedział z kim wypić, co i w jaki sposób załatwić, jak wymusić na władzy naprawę drogi. W końcu pracował jako dziennikarz. A że przy okazji potrafił skutecznie niszczyć ludzi... Miał kolegów z SB, zabijał dla pieniędzy. Wraz z upływem czasu coraz trudniej było zabijać pozostając niezauważonym. Dodajmy do tego fałszywe dokumenty.

A co żoną Bielaja, Polką zresztą? Ostrowski opowiadał: - Pracowała w księgarni, także jako nauczycielka. Męża poznała za młodu. Po zabójstwie Bronisławy Antosz pomogła pozbyć się dowodów, po czym poszła do spowiedzi. W tamtym czasie o rozwód nie było łatwo, Jak tu pozbyć się balastu, kiedy ten balast może pozbyć się ciebie? Dzieci starannie wykształcili, wszystkie skończyły studia. Życie z takim człowiekiem, jak Bielaj, musiało być przekleństwem. W styczniu 1970 roku próbuje popełnić samobójstwo. Mogła od niego odejść tylko w taki sposób. Próba kończy się niepowodzeniem.

Doktor Kamińska była starsza od Bielaja o 16 lat. Spotkał ją już wcześniej. - W 1945 roku otrzymała wraz z inną lekarką wezwanie do służby wojskowej jako personel medyczny. Udało się zwolnić panie z tego obowiązku i to Bielaj odwozi je do Płocka.

Kolejny wątek w tej historii to rzekome porwanie Kamińskiej dla okupu (na początek żądano w anonimie 300 tys. zł). Ostrowski ten motyw odrzuca. Według niego to logistyczne samobójstwo, niby czemu akurat porywałby kobietę z Płocka. - Ta trasa między Płockiem, a Koninem była koszmarna. Miał ją wieźć w bagażniku trabanta. Nie wierzę w to, przecież zatrzymałaby go milicja. Z tym trabantem też ciekawa sprawa. Notatki milicyjne są pozbawione dat, jakby nikt nie chciał wyjaśnić co się stało. Trabanta nie sprawdzono rzekomo z powodu... zimna. W trakcie trwania śledztwa trabanta sprzedano. Nowi właściciele czyścili i przemalowywali auto, zacierając ślady.

Lekarka po porwaniu miała być przetrzymywana przez trzy tygodnie w domu z czerwonej cegły w Koninie jeszcze zanim pojawił się helikopter, trwała bowiem obława na człowieka żądającego za nią okupu. Przypadek sprawił, że pilot, który miał ubezpieczać posłańca, próbował wylądować na boisku, dokładnie naprzeciwko okien Bielaja. Porywacz po okup jednak się nie zjawił.

Bielaj miał maszynę do pisania marki Mercedes, lecz ta okazała się trefna, zbyt charakterystyczna. Przez to wpadł. Śledczy doszli do wniosku, że autor anonimów może być dziennikarzem. - Przyznał, że jeden z nich napisał na tej maszynie i to był błąd. Pierwsze anonimy wysyłano do Płocka z różnych miejscowości, z Kutna albo Łodzi. Z kolei te późniejsze nadawano z Konina, dostawali je bardziej zamożni mieszkańcy. Wszystkie zaczynały się od nawiązania do sprawy Kamińskiej i nie sądzę, aby to on był autorem tych konińskich - zaznaczył Ostrowski, ale to właśnie te pomogły schwytać Bielaja. Przy konińskich nazwiska adresatów, za wyjątkiem tego ostatniego, były w książce telefonicznej. W ten sposób pojęto, że autor musi mieć dobre rozeznanie, może nawet mieszka w Koninie. Zapytano krawca, do którego trafił jeden z anonimów, czy przypadkiem nie kojarzy jakiegoś dziennikarza...

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Powracając jednak do trabanta.... Znaleźli się świadkowie, którzy w tym trabancie widzieli lekarkę na Kolegialnej. - Także na Tumskiej na tylnym siedzeniu auta. Samochód pojechał w stronę zoo, dalej na Mostową – kontynuował pisarz. Sądzi, że do bagażnika musiał ją zapakować na odcinku między Płockiem a Łąckiem. - W przeciwnym razie by się broniła. Po drodze zatrzymał się jeszcze na stacji benzynowej. Miał zakrwawione ręce. Tłumaczył, że to krew zająca.

Komu wadziła Stefania Kamińska? Ostrowski domniemywa, że mogło chodzić o jej przynależność do Armii Krajowej od 1941 roku (nie wiadomo, jaką pełniła rolę), zeznawała po wojnie w procesach, z kolei kuzynem jej męża był kapelan AK, ks. Lucjan Niedzielak. - Kamińska należała do osób skrytych, o szerokich kontaktach, z ks. Niedzielakiem mogła mieć lepszy kontakt od męża.

Jeden z mieszkańców wsi niedaleko Konina znalazł na polu lekarskie słuchawki i pieczątkę z nazwiskiem Stefanii Kamińskiej. Inni świadkowie widzieli Kamińską już w Koninie. Natknął się na nią malarz. Jedna z mieszkanek utrzymywała, że widziała kobietę machającą z okna domku. Ostrowski dalej przedstawiał tamte wydarzenia: - Bielaj zatrudniał "złotą rączkę". Ten mężczyzna zeznał, że 14 czerwca wszedł na pierwsze piętro, spotkał kobietę między 50 a 60 rokiem życia, która nie reagowała. Bielaj go stamtąd wygonił. Stwierdził, że to chora psychicznie ciotka jego żony. Mogła być nafaszerowana jakimiś środkami anabolicznymi. Żona Bielaja w areszcie raz potwierdziła, że Kamińska przebywała w ich domu, innym razem się z tych zeznań wycofała.

W drugiej połowie czerwca najprawdopodobniej Bielaj próbował wykupić w aptece receptę wypisaną przez doktor Kamińską. Był to lek na rozstrój żołądka. Dwukrotnie zwiększona dawka zwróciła uwagę aptekarki, która wyszła na zaplecze. Mężczyzna uciekł.

Czy można było jeszcze uratować lekarkę? - Widziała twarz swojego porywacza, wyrok zapadł znacznie wcześniej – uważał Ostrowski. - Przypuszczam, że mogła mieć jakieś cenne czy niewygodne informacje. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, co się tak naprawdę stało. Zgodnie z jedną z wersji zwłoki spalono w piecu. Tyle że latem. Spalcie skórzany pasek, przekonacie się jaki to smród, a co dopiero zwłoki! Bielaj zostawiał mylne tropy. Jeździł do różnych miejscowości, nawet grób rozkopał. Gurgul mówił, że dla niego to był horror, do tego stopnia motał. Przeprowadzano wówczas akcję zarybiania rybami azjatyckimi. Jednemu z więźniów zwierzył się, że ciało pediatry poćwiartował i wrzucił do zbiornika.

Jeszcze w trakcie procesu Bielaj na początku kłamał, że jest Polakiem (zgubił go wschodni akcent). Utrzymywał, że kobiety nie zabił. Jeśli ktoś to zrobił, to zapewne ktoś, kogo nazywał Brodaczem. Chciał od niego 200 tys. zł z tytułu zwrotu nieuregulowanego długu za kartę repatriacyjną. Bielaj miał mu dać 100 tys. zł, po resztę Brodacz zgłosił się po dwóch latach. Dał ultimatum, albo reszta pieniędzy, albo upozorowane porwanie lekarki. Już za Płockiem w lesie rzekomo czekał na nich Brodacz, ona przesiadła się do jego mercedesa. A Bielaj ponoć tak mocno bał się Brodacza, że już wolał dać się schwytać funkcjonariuszom milicji. 

Proces Bielaja zakończył się w 1978 roku skazaniem za porwanie (chociaż się przyznał, sprawy za zabójstwa uległy przedawnieniu). Po wyjściu z więzienia resztę życia spędził w domu opieki społecznej w Zagórowie. Ostrowski na zakończenie dodał: - Nikt z rodziny nie zjawił się na pogrzebie. To chyba świadczy o tym, co działo się w tym domu. Dzieci wciąż żyją. W więzieniu powiedział, że przysłużył się również swojej teściowej w szpitalu celowo odłączając jedno z urządzeń. Kobieta zmarła. Jeden z recenzentów „Ostatniej wizyty” powiedział, że tytuł książki powinien brzmieć inaczej, dom zły.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo