Ks. Andrzej Luter gościł we wtorek w Kinie za Rogiem. Wspominał reżysera Andrzeja Wajdę jeszcze z czasów kręcenia scen do „Ziemi obiecanej”. Przypatrywał się pracy filmowców. - Akurat Andrzej Łapicki strzelał sobie w łeb. Doskonale pamiętam tę scenę. Nawet nie przypuszczałem, że uda mi się po latach tak dobrze poznać reżysera.
- Podobno w Polsce jest 328 Lutrów. Tak wyszło, że jeden został księdzem – tymi słowami przywitał się ks. Andrzej Luter, duszpasterz, autor książek i publicysta, z gośćmi płockiego Kina za Rogiem we wtorek tuż przed seansem filmu „Bez znieczulenia”.
- To było na ul. Lipowej, Andrzej Łapicki grający Trawińskiego strzelał sobie w łeb – takie jest pierwsze wspomnienie ucznia ze szkoły podstawowej Andrzeja Lutra związane z Andrzejem Wajdą jako reżyserem. Działo się to na planie „Ziemi obiecanej” kręconej w Łodzi i w Pabianicach. Filmowcy wykorzystali stare fabryki włókiennicze, teren dzisiejszej łódzkiej Manufaktury. Nie przypuszczał, że po latach będzie przeprowadzał z filmowcem wywiad rzekę. - Niektóre sprawy się w nim nie znalazły, nie chciał o nich mówić, ani tym bardziej publikować. W każdym razie ta nasza bliższa znajomość została. W tym roku w lutym dostałem zaproszenie, żeby koniecznie do niego przyjechać na Żoliborz. Wciąż miał dar opowiadania. Powiedział do swojej żony Krysi Zachwatowicz „zobaczmy co tam mamy dla księdza”. On już wtedy pewne rzeczy rozdawał. Dostałem wielki krzyż, który był widoczny w „Zemście”. Przewoziłem go do domu dużym samochodem.
Ks. Luter po śmierci reżysera wygłosił kazanie w warszawskim kościele 18 października. Już wówczas tłumaczył, że Andrzej Wajda uczył mądrego, krytycznego patriotyzmu. Cóż to znaczy? - Uważał, że prawdziwym patriotą jest ten, który nie jest do końca zadowolony ze swojej ojczyzny.
Dalej wymienił trylogię: „Kanał” jako symboliczne pokazanie zagłady całego pokolenia, „Popiół i diament”, w którym Maciej Chełmicki, chociaż tak bardzo chciał żyć, umiera. No i wreszcie trzecia produkcja, „Niewinni czarodzieje”. - Opowiada o młodych ludziach, którzy mieli dosyć, chcieli spróbować wyzwolić się z terroru pamięci o przeszłości. Po prostu posłuchać jazzu.
Zapytany przez prowadzącego rozmowę Radosława Łabarzewskiego, co sądzi o takich współczesnych filmach, jak „Rój”, ks. Luter nie miał wątpliwości. - To kicz, nie ma porównania do dzieł Wajdy. Reżyserzy starają się ideologicznie ilustrować historię. Tyle że trzeba w kinie mieć coś do powiedzenia. Kto ma chodzić na takie ilustracyjki? Wszystko się kończy porażką frekwencyjną. Jak ktoś stara się dokopać Wajdzie, to się mówi, że robił filmy za pieniądze od władzy w PRL. A niby za jakie pieniądze robiło się wówczas filmy? Wszyscy robili za komunistyczne pieniądze. Przy tym powstawały kapitalne produkcje. Mieliśmy całą masę świetnych reżyserów. Pierwszym wystrzałem w ramach kina moralnego niepokoju był „Człowiek z marmuru”, lepszy zresztą od „Człowieka z żelaza”. Przy tym drugim widać pośpiech, scenariusz powstał raptem w niecały tydzień – przypominał. Na ekrany trafił w drugiej połowie 1981 roku, zaledwie na cztery miesiące przed wprowadzeniem stanu wojennego.
"Człowieka z marmuru” zrealizowano w 1977 roku. - Kiedy już wreszcie trafił do kin, baliśmy się, że zaraz go zdejmą – kontynuował. - Poszedłem do kina z dziesięć razy. Był jak olśnienie, bo pewnych tematów, jak czas stalinizmu, wcześniej nie poruszano. Podważał świat propagandy, dawał pokoleniu oddech wolności.
Minister kultury i sztuki Józef Tejchma musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za produkcję. Dystrybucja była bardzo ograniczona. Kolejne dzieło, „Bez znieczulenia”, okazało się rozliczeniem z wydarzeniami z marca 1968 roku. - Łajdaka w tym filmie gra Andrzej Seweryn. Wajda przedstawia historię ludzi rozgoryczonych. Łatwo skreślało się człowieka pod byle pretekstem. Skreślało się go, a później pomiędzy żywymi chodził żywy trup. Tak to tłumaczył. To powtarzający się schemat. Pokusa niszczenia drugiego człowieka pojawia się w każdej epoce. Komuniści atakowali Wajdę, twierdząc, że reżysera stać na więcej niż ten „dziwaczny film”, niż na taką „niby prawdę o totalnym wyalienowaniu człowieka”.
Ks. Luter uważa, że Wajda nie niszczył żadnych mitów, miał jednak do historii stosunek krytyczny. Zwłaszcza do powstania warszawskiego, kiedy w kanałach zginęli młodzi powstańcy. - On stał się głosem tych, którzy zmarli. Powstanie uważał za zbrodnię. Przeogromną stratę dla Polski. Według niego to było zamordowanie całego pokolenia. Scenariusz do „Kanału” napisał członek Armii Krajowej, Jerzy Stefan Stawiński, który przeżył tamte wydarzenia. Doskonale wiedział, o czym chce opowiedzieć widzom. Pamiętajmy, że żoną Wajdy była łączniczka AK.
A kto zastąpi Wajdę współczesnym kinomanom? Jeszcze przed śmiercią reżyser zdążył pogratulować Kindze Dębskiej filmu „Moje córki krowy”. - Chodził na filmy młodych twórców. Wśród nich są dobrzy fachowcy, więc nie byłbym pesymistą – podkreślał rozmówca szefa płockiego Kina za Rogiem. - Kiedy wygłosiłem kazanie w Warszawie na dzień przed krakowskim pogrzebem reżysera, powiedziałem w nim, że odszedł od nas twórca, który tak łatwo się nie powtórzy. Żegnaliśmy artystę na miarę Mickiewicza i Słowackiego, Chopina i Malczewskiego, Gombrowicza i Miłosza.
Ostatni film Wajdy pt. „Powidoki” wejdzie na ekrany polskich kin 13 stycznia 2017 roku. - Długo trwał montaż – dodawał nasz gość. Trzeba było w komputerze usunąć rękę i nogę postaci zagranej przez Bogusława Lindę. Wajda oparł historię na życiu malarza Władysława Strzemińskiego.